Zasadniczą funkcją Aniołów jest sprawowanie opieki nad stworzeniami. Opiekują się nie tylko ludźmi, ale także całymi narodami. Wiadomo, że narodem izraelskim opiekował się Anioł Jahwe, w jego zaś imieniu rolę tę pełnił, jak poświadcza Daniel, Archanioł Michał. Przykładem opieki i interwencji Anioła Stróża jest Portugalia. W najnowszych czasach jest to jak dotąd jedyne, w pełni potwierdzone przez Kościół objawienie narodowego Anioła Stróża.

Zamieszczone poniżej orędzia Anioła Stróża Polski mają za cel pobudzić Polaków do ufnych próśb o Jego wstawiennictwa, lecz także obudzić prawdziwą wiarę, przestrzec przed zagrożeniami i uświadomić powołanie w łączności z Kościołem, który przeżywa kryzys na tle ogólnej sytuacji. Kościół w Polsce jest Kościołem nieustannego przełomu, który dokonuje się w dzieciach Bożych. Jak Chrystus, ma on swój Tabor i Kalwarię. Jednak tylko Kościół ma gwarancję, że Chrystus będzie z nim po wszystkie dni aż do skończenia świata. Można mówić o kryzysie poszczególnych ludzi – nie jest to jednak kryzys Kościoła jako Dobrego Nauczyciela, który naucza w prawdzie.

Wszystkie orędzia Anioła Stróża Polski publikowane dotychczas na tej stronie posiadają NIHIL OBSTAT.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polonia semper fidelis. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polonia semper fidelis. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 14 lipca 2013

O realnym niebezpieczeństwie wyboru szatana na duchowy Tron Polski

Zdziwiło mnie kiedyś "święte oburzenie" gorliwego katolika, wywołane przez zdanie: Tron Jezusa Króla Polski jest pusty. Ty decydujesz, czy zasiądzie na nim Chrystus czy Antychryst. Zaniepokoiło mnie natomiast, gdy wobec tego zdania swój sprzeciw zaczęli wyrażać także inni ludzie. Okazuje się, że wielu wierzących nie widzi zagrożenia, iżby Antychryst mógł zasiąść na pustym Tronie Jezusa Króla Polski. Wydaje się zatem, że potrzeba rzucić na tą sprawę trochę światła.

Najpierw należy stwierdzić, że mówiąc o Tronie, mówimy o duchowym zwierzchnictwie nad naszym Narodem. Mówimy o Tronie Jezusa Króla Polski, ponieważ Jemu on się należy na mocy odwiecznego planu Boga, który swego Syna uczynił Królem królów i Panem panów (Ap 19,16). Mówimy, że Tron jest pusty, ponieważ Polacy dotychczas nie ogłosili uroczyście z władzami państwowymi i kościelnymi Jezusa Królem Polski.

Drugie zdanie dotyczy każdego, do kogo dotarło:Ty decydujesz. Niewątpliwie wolny człowiek w demokratycznym państwie ma możliwość decydować. A o czym? O tym, kto zasiądzie na duchowym Tronie Polski. Pretendentów nie ma wielu, dokładnie mówiąc, jest ich dwóch. Pierwszym jest Chrystus. Drugim zaś, choć nie według kolejności alfabetycznej, jest Antychryst, uzurpator, postać tajemnicza, przez specjalistów nazywana kontr-Chrystusem, anty-Bogiem, wykonawcą planów szatana.

Niestety wielu zwolenników Jezusa Chrystusa nie uświadamia sobie tego, że istnieje realna możliwość wyboru kandydata numer dwa. Niektórzy oburzają się, że nie ma on takiej mocy. Z przykrością trzeba jednak stwierdzić, że ma, a oto kilka biblijnych argumentów, by nie być gołosłownym.

Zacznijmy od greckiego słowa ho archont, które oznacza zwierzchnika, przywódcę, urzędnika, rządcę i, jak zauważa R. Popowski, odnosi się do osób sprawujących jakiekolwiek funkcje kierownicze, administracyjne, sądowe. Ciekawe, że słowo to odnosi się w wielu miejscach Nowego Testamentu (np. Mt 9,34; 12,24; Mk 3,22; ?k 11,15; J 12,31; 14,30; 16,11; Ef 2,2) także do zwierzchności złych duchów. Ponadto zły duch nazywany jest w Piśmie Świętym władcą tego świata (gr. ho archont tou kosmou) (J 12,31; 14,30; 16,11). Skąd taka władza w rękach diabła? Jak piszą C. Lesquivit i P. Grelot, Adam wydał w ręce szatana swoją osobę i to, nad czym panował. Od tej pory świat będzie się znajdował w mocy Złego (1 J 5,19). On też będzie przekazywał, komu zechce, potęgę i chwałę tego świata (?k 4,6). Szczególnie uwydatniają tę sytuację słowa diabła, które skierował do Jezusa podczas kuszenia na pustyni, gdy z wysokiej góry ukazał Mu wszystkie królestwa świata: Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić, komu chcę. Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje (?k 4,5-7). Godne zauważenia jest to, co Pan Jezus odpowiada diabłu, że pokłon (znak poddaństwa absolutnemu władcy) należy oddawać tylko Bogu, lecz nie zarzuca mu kłamstwa co do stwierdzenia o posiadanej władzy.

Na innym miejscu, w znajdującym się w Apokalipsie Liście do Pergamonu, pojawia się wyrażenie "tron szatana" (gr. ho thronos tou satana) (Ap 2,13). Wyrażenie to według niektórych biblistów może odnosić się do górującego wówczas nad Pergamonem, wielkiego ołtarza Zeusa. W mieście tym znajdowało się także centrum oficjalnego kultu cesarza, a także świątynia Asklepiosa i związany z nią ośrodek leczniczy. Uderzające jest jednak w tym liście kolejne stwierdzenie odnoszące się do Pergamonu: U was, tam, gdzie mieszka szatan (Ap 2,13). Stwierdzenie to odnosi się do miejsca zabicia wiernego sługi Jezusa, Antypasa. Pozwala ono spojrzeć na zagadnienie nie tylko od strony powiązań archeologicznych z miejscami pogańskiego kultu, lecz także wejrzeć w zarysowany tu obraz świata duchowego. W takim ujęciu wyrażenie "tron szatana" oznacza, iż szatan posiada tron. Tron jest w Biblii symbolem sprawowania rządów, zatem szatan jawi się tu jako ktoś, kto posiada władzę.

Chciałbym teraz pochylić się nad innym zdaniem zawartym w Apokalipsie św. Jana: A Smok dał jej swą moc, swój tron i wielką władzę (Ap 13,2). Zdanie to odnosi się do Bestii. W Apokalipsie opisany został także jej wygląd: Podobna była do pantery, łapy jej - jakby niedźwiedzia, paszcza jej - jakby paszcza lwa (Ap 13,2). Opis ten wyraża siłę owego monstrum, jednak współczesny odbiorca tekstu raczej pozbawiony jest odczucia grozy płynącego z tego literackiego obrazu, gdyż większość z nas te niebezpieczne zwierzęta zna tylko z książek lub z telewizji. Niemniej jednak wyobrażamy sobie potęgę tego potwora, którego Smok tak hojnie obdarza. A czym obdarza Smok? Swoją mocą, swoim tronem i wielką władzą. Skoro ich udziela Bestii, sam jest ich dyspozytorem. Wiemy zaś, kogo w Apokalipsie oznacza Smok: diabła i szatana. Zatem nie podlega wątpliwości, że zły duch posiada tron i władzę.

P. Grelot pisze, że Bestia, o której tu mowa, posiada całą swoją władzę od Smoka, księcia tego świata (Ap 13,4). Naprzeciw Chrystusowi-Królowi staje owa Bestia jako Antychryst, który złorzeczy świętym, każe się adorować; nikt, kto nie byłby naznaczony liczbą jego imienia, nie będzie miał prawa do pozostawania na ziemi. Okazuje się bowiem, że Bestia decyduje w skali globalnej, w wymiarze politycznym i gospodarczym. O wymiarze politycznym świadczy fragment: I dano jej władzę nad każdym szczepem, ludem, językiem i narodem (Ap 13,7). Natomiast o wymiarze gospodarczym mówi wers: Nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia - imienia Bestii lub liczby jej imienia (Ap 13,17). Jednak najtragiczniejszy jest fragment: I pokłon oddali Smokowi, bo władzę dał Bestii (Ap 13,4). Ukazane jest tu bowiem źródło i cel panowania Bestii, czyli przywrócenie władzy Smoka nad każdym państwem i nad całym światem. Chodzi o to, że Smok za pomocą Bestii chce odzyskać władzę nad ludźmi, której pozbawił go Chrystus, umierając na krzyżu i zmartwychwstając. Walka o władzę nad światem będzie więc trwała aż do powtórnego przyjścia Syna Bożego.

Bez wątpienia zatem szatan ukazany jest w Piśmie Świętym jako duch posiadający ogromne wpływy nie tylko na poszczególnych ludzi, lecz także na poszczególne narody i na cały świat. Natomiast Ewangelie przedstawiają życie Jezusa jako walkę z szatanem. Tak stwierdza S. Lyonnet. Jezus wprowadza w miejsce królestwa szatana Królestwo swego Ojca (1 Kor 15,24-28; Kol 1,13n). Nie dokonuje się to automatycznie ani w cudowny sposób, ale rodzi się w ogniu walki, którą obecnie toczy na ziemi Kościół, mistyczne Ciało Chrystusa, o wyzwolenie ludzi i całych narodów spod panowania złego ducha. My również, poszczególne komórki tego Ciała, powinniśmy uczestniczyć w tym zmaganiu i poprzez swoje zaangażowanie w zaprowadzanie Królestwa Bożego przyczynić się do ostatecznego zwycięstwa, do wprowadzenia na Tron Narodu Jezusa Króla.
Co może jednak losy tej walki diametralnie odmienić i sprawić, że znów popadniemy jako Naród w niewolę zła? Nie potrzeba wielkich zdrad i jawnych buntów wobec władzy Boga. Trzeba pamiętać, że przegraną może spowodować już sama nasza bierność. Jeżeli pozwalamy na szerzenie kłamstwa, to przyczyniamy się, by na duchowym Tronie Polski zasiadł demon. Jeżeli pozwalamy na szerzenie rozpusty, to przyczyniamy się, by na duchowym Tronie Polski zasiadł demon. Jeżeli pozwalamy na szerzenie śmierci, to przyczyniamy się, by na duchowym Tronie Polski zasiadł demon. Miejsce dla niego czynimy wolne, ponieważ przez zgodę na grzech usuwamy Jezusa z naszego życia. A jeśli grzech ogarnia całe społeczeństwo, to czyż będzie ono zdolne opowiedzieć się za Jezusem Królem? Takim ostrzeżeniem dla naszego Narodu każdorazowo są wybory do najwyższych władz państwa. W czyje ręce powierzamy władzę? Czy w ręce ludzi, którzy na co dzień żyją zasadami Ewangelii? Czy w ręce tych, którzy otwarcie głoszą zasady z nią sprzeczne?

Trzeba więc wznieść sztandary Królestwa Bożego i mężnie przystąpić do walki z jego przeciwnikami. Każdy Polak wyrwany z sideł grzechu przybliża królowanie Jezusa w naszej Ojczyźnie. Każdy nawracający się, każdy oddający się pod władzę Jezusa Króla, każdy głoszący Prawdę, zachowujący świętość obyczajów i zaprowadzający sprawiedliwość przybliża królowanie Jezusa w naszej Ojczyźnie. Jeżeli więc nie chcesz oddać duchowego Tronu Polski Antychrystowi, nie możesz pozostać biernym! Tylko nieustanny wysiłek ludzi wiernych prawdziwemu Królowi może przynieść konkretne rezultaty. Nie wolno pozwolić sobie na grzech lenistwa i zaniedbania. Każdy z nas musi pracować, każdy musi walczyć. Walczyć i zwyciężać! W imię i na chwałę Jezusa Króla Polski!

KRÓLUJ NAM CHRYSTE ! ! !


http://aniol-ave.blogspot.com/

czwartek, 16 maja 2013

Lekcja warszawska

W okresie międzywojennym Jezus Chrystus prosił wybrane dusze – św. siostrę Faustynę, sługi Boże: Rozalię Celakównę, Leonię Nastał, Kunegundę (Kundusię) Siwiec – o wynagradzanie za grzechy rozwiązłości. „Strasznie ranią Moje Najświętsze Serce grzechy nieczyste. Żądam ekspiacji. [...]
Nasz Pan prosił o szczególne modlitwy za warszawian, ponieważ stolica Polski nie chciała pamiętać o prawach Dekalogu”. Wystarczy zajrzeć do pamiętników i wspomnień z tego okresu, o czym pisze o. Józef Maria Bartnik SJ w swojej książce Matka Boska Łaskawa a Cud nad Wisłą. „Luminarze życia społecznego i kulturalnego ostentacyjnie prowadzili rozwiązłe życie, zarażając tym stylem swoje otoczenie, a zwłaszcza podatną na  wpływy młodzież. W okresie międzywojennym i w czasie wojny sytuacja moralna społeczeństwa polskiego była nie najlepsza [...]. Skandalistki odważnie psuły obyczaje. Dzięki piszącym propagatorkom wolnych związków, masoni szybko osiągnęli cel, jakim było odrzucenie przez część społeczeństwa polskiego zasad moralnych. Dokonywali w ten sposób także «wyciszania» religii katolickiej nie rozumowaniem, ale psuciem obyczajów. W 1936 roku JE kard. August Hlond ocenił sytuację pisząc, że fala wszelkiego rodzaju nowinkarstwa zabagni  dziedzinę obyczajów. Podkopuje ona nie tylko moralność chrześcijańską, ale godzi wprost z etykę naturalną, szerzy nieobyczajność wśród młodzieży i dorosłych. Celem tej propagandy jest zachwianie idei katolickiej, aby zastąpić naukę chrześcijańską «masońskim naturalizmem».  
[...] Koła liberalne i masońskie przypuściły atak na małżeństwa chrześcijańskie, sprowadzając je  tylko do rangi kontraktu cywilnego, pozbawiając je celu nadprzyrodzoności”. [...] ”Masoni zdawali sobie sprawę z tego, że aby osiągnąć powszechne (na całym świecie) rozluźnienie obyczajów, potrzebna jest demoralizacja na wielką skalę. Starali się, żeby romanse i rozwody sławnych ludzi były nagłaśniane w bulwarowej prasie, tak by niemoralne zachowania przestały bulwersować, spowszedniały i powoli stały się obowiązującą normą. Pojawił się nowy zawód: fotograf-podglądacz, (paparazzi), którego zadanie polegało na dostarczaniu brukowcom dowodów romansów i zdrad osób postawionych na świeczniku. Masoneria postarała się, by celebryci stali się żywą reklamą zachowań amoralnych. Rozliczne biografie upowszechniały i propagowały rozwiązły styl życia, w którym biseksualizm bynajmniej nie należał do rzadkości.”
[...]. Maryja, Matka Łaskawa, Patronka Warszawy, apelowała do ludu stolicy, aby przez przemianę życia, respektowanie praw Dekalogu i pokutę wiszące nad miastem nieszczęście oddalić. Bogurodzica prosiła Warszawę o modlitwę powszechną, taką jak w 1920 roku, kiedy to lud Warszawy leżąc krzyżem przed wizerunkiem Strażniczki Polski, żarliwie błagał Boga za pośrednictwem Łaskawej Strażniczki Polski o ocalenie Warszawy i Polski przed bolszewikami. W roku 1920 warszawianie ufali, że wzywając Boga Najwyższego, będą w stanie pokonać pięciokrotnie liczniejszych bolszewików. Wiedzieli, że gdy będą współpracować z Bogiem, siła i moc będą po ich stronie. Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? (Rz 8, 31). Wymodlono cud Jej publicznego ukazania się, który w konsekwencji zmienił wynik  wojny. A gdy Marszałek  Józef Piłsudski w sierpniu 1920 roku wyjeżdżał na front, powiedział do żony: „Wszystko jest w ręku Boga”. Po dwudziestu trzech latach, w roku 1943,  w czwartym roku okupacji niemieckiej, sytuacja była diametralnie różna: nie lud błagał Maryję, Panią Warszawy i Strażniczkę Polski, o ustanie okropieństw wojny, lecz Ona sama zeszła z nieba, by osobiście wzywać  warszawian do modlitwy, nawrócenia i pokuty, aby w ten sposób odwrócić od stolicy zapowiedziane nieszczęście! Nie będzie ono przejawem gniewu Boga wobec swego ludu, ale samozniszczeniem narodu poprzez grzech.  Jedyną możliwością wyjścia z tej tragicznej sytuacji jest nawrócenie, wyznanie grzechu, pokuta i zadośćuczynienie. Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy [...] zginiecie! (Łk 13, 5). „Proroctwa nie lekceważcie!” (l Tes 5, 20). Matka Boska Łaskawa, Patronka Warszawy, ukazała się 3 maja 1943 roku Władysławie Fronczakównej (obecnie Papis) na osiedlu Siekierki. Bogurodzica niebiańsko piękna zjawiła  się wśród zieleni, na drzewie obsypanym kwieciem.  Jej słowa brzmiały poważnie i złowieszczo: „Módlcie się, bo idzie na was wielka kara, ciężki krzyż. Nie mogę powstrzymać gniewu Syna mojego, bo się lud nie nawraca. Bóg nie chce ludzi karać. Bóg chce ludzi ratować przed zagładą. Bóg żąda nawrócenia”.
Ostrzeżenie, które w imieniu Boga Najwyższego Bogurodzica przekazała całemu ludowi stolicy podczas objawień na Siekierkach, nigdy do niego nie dotarło.  Powstanie Warszawskie wybuchło 1 sierpnia 1944 roku. Młodych warszawian rozpierała chęć walki ze znienawidzonym wrogiem. Ruszyli więc naprzeciw potędze militarnej Niemców z gorącymi sercami, z butelkami napełnionymi benzyną, ale bez błogosławieństwa Bogurodzicy. Dowództwo Armii Krajowej nie zawierzyło bowiem oficjalnie akcji zbrojnej Patronce miasta. Owszem, prywatnie zawierzano się Maryi Łaskawej, modlono się na różańcu, uczestniczono w Mszach świętych – o czym  w swojej książce wspomina Maria Okońska – lecz oficjalnego, jak za Marszałka Piłsudskiego, zawierzenia akcji zbrojnej Bogu Najwyższemu, przez ręce Patronki Warszawy, nie było!
Jan Brzechwa w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku pisał o nadziejach powstańców:
„Pomścimy wreszcie lata zgrozy i egzekucje i obozy.
Dzielności naszej się poszczęści  i sprawiedliwy, wielki Bóg
Pobłogosławi naszej pięści.”
Chciano, by Bóg „pobłogosławił pieści”, ale Go o to nie proszono. Zapomniano o starej zasadzie,  że jeśli ktoś chce uzyskać łaskę od króla, to powinien wcześniej zwrócić się do królowej. Pierwszego sierpnia 1944 roku, w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego, Hitler z Himmlerem wydali rozkaz, który przesądził o losie „zbuntowanej” Warszawy: każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana  z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy. Natomiast Matka Łaskawa w ciągu szesnastu miesięcy na Siekierkach wielokrotnie uprzedzała, że tym sposobem zapewniającym pokój i zakończenie wojny są nawrócenia, modlitwa i pokuta. Jednakże młodzi warszawianie bezgranicznie wierzyli w moc pięści, nie widząc konieczności zawierzania swoich planów Bogu. Zachowali się jak przemądrzałe dzieci, które chcą wszystko robić bez pomocy Mamy! Nie chciano pamiętać, że to, co dzieli zwycięstwo od klęski, to nie moc oręża, przeważające siły czy strategia nawet najgenialniejszych dowódców, lecz wola Boga Najwyższego, który zawsze wszędzie sam o wszystkim decyduje, i jedynie od Niego zależy, czy ludzkie plany zaowocują sukcesem, czy zakończą się porażką. Dowódcom AK nie brakowało bojowej odwagi, ale zabrakło im wiary, by los Powstania oficjalnie, przez ręce Maryi, powierzyć Bogu.
Nie prosili Patronki Warszawy, by skruszyć strzały Bożego gniewu. Nie byli z Maryją, więc nie mogli  doświadczyć skutków Jej solennej obietnicy, że nic wam się nie stanie. Słowa Matki Boskiej, które padły z Jej ust na Siekierkach, to klucz do zrozumienia klęski Powstania Warszawskiego: „Jak wy jesteście ze mną, to Ja jestem z wami i nic wam się nie stanie”. Tak więc w 1943 roku dowódcy AK nie poszli w bój z błogosławieństwem Matki Boskiej Łaskawej tak jak w 1920 roku Piłsudski. Nie zawierzył Opatrzności kler i lud Warszawy. Należy zaznaczyć, że głowa polskiego Kościoła, Sługa Boży Prymas Polski kard. August Hlond, nie był obecny w Polsce – przebywał na przymusowej emigracji we Francji i 15 lutego 1944 został aresztowany przez Gestapo.
Zastanawiając się nad przebiegiem i upadkiem Powstania Warszawskiego, „rodzi się pytanie – skąd taka krótkowzroczność, zlekceważenie pomocy Boga i Maryi w Polsce, która w owym czasie uważała się za kraj katolicki? I dalej pytamy, czy tak musiało się stać? Należałoby odpowiedzieć, naturalnie że nie, bo przyjrzyjmy się sytuacji, jaka w  tym samym czasie miała miejsce w Rzymie. Dnia 4 czerwca 1944 roku czołgi brytyjskie ruszyły, by zdobyć centrum miasta. Niemcy wyczekiwali momentu, by wysadzić zaminowane miasto w powietrze. Lud Rzymu, w przeciwieństwie do mieszkańców Warszawy, nie sposobił się do akcji zbrojnej, lecz dzień i noc trwał na modlitwie na placu przed Bazyliką św. Ignacego, w której znajdował się obraz Madonny del Divino Amore. Papież Pius XII nakazał, by przed tym obrazem została odprawiona nowenna o ocalenie miasta. Tak więc Rzymianie zawierzali Matce Bożej Miłości los Wiecznego Miasta.
I oto Niemcy, w nocy z 4 na 5 czerwca, po cichu opuścili Rzym, nie detonując założonych ładunków”. O. Józef Maria Bartnik SJ, w swojej książce Matka Boska Łaskawa a Cud nad Wisłą, uświadamia nam, Polakom, katolikom, jak można i powinniśmy oceniać ważne wydarzenia historyczne, które nie są wynikiem czy splotem pewnych okoliczności bądź zdarzeń, lecz wolą Bożą. Tylko podejmowane działania na kolanach, z wiarą, że tylko Bóg jest Panem Wszechmogącym, przynosi owoce, prowadzi do zwycięstwa, tak jak miało to miejsce niejednokrotnie w przeszłości. Brak reakcji na znaki, jakie daje nam w danym momencie Stwórca, jest wynikiem naszej powierzchownej pobożności, zarozumiałości czy pychy. W efekcie takie działania, kończą się klęską. I w chwili obecnej wyciągnijmy z tego przesłania wnioski, żeby nie było za późno. Dlatego módlmy się za pośrednictwem Matki Boskiej Łaskawej i św. Andrzeja Boboli, naszego i Polski Patrona, o wzrost wiary i ocalenie Ojczyzny przed bezbożnością, rozluźnieniem norm moralnych zarówno w życiu rodzinnym, jak i osobistym czy społecznym.

Barbara Zdanowska
http://aniol-ave.blogspot.com/

sobota, 11 maja 2013

TVP Publiczna? Owszem, ale czy polska?

Smutna rocznica zwycięstwa nad Polską...

Czołówka czwartkowych "Wiadomości" TVP z 9 maja powinna uświadomić wszystkim niedowiarkom, że przez dzisiejszych decydentów Polska wciąż traktowana jest jako postsowiecka kolonia. Mundury Armii Czerwonej, migawki z defilady moskiewskiej - takie ujęcia, będące de facto hołdem oddanym komunistycznym "wyzwolicielom", poprzedziły główne, czyli wieczorne "Wiadomości" Telewizji Publicznej. No właśnie publicznej, ale czy polskiej?
"To są skutki działań pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, który zabiera komunistycznego zbrodniarza Wojciecha Jaruzelskiego i razem lecą do Moskwy świętować z Putinem 9 maja. To nie jest polskie święto. Polska nie została wówczas wyzwolona. Polska została zniewolona przez wkraczającą tutaj armię sowiecką.
My powinniśmy pamiętać o żołnierzach podziemia antykomunistycznego, którzy w walce z tą nową okupacją oddali życie. Dla nich, dla Polaków, dla Polski ta data oznacza jedynie zmianę okupanta. Nie jest żadnym świętem, w którego celebrowaniu powinien uczestniczyć choć jeden polski urzędnik – dla portalu Niezależna.pl powiedział poseł PiS Stanisław Pięta.


wtorek, 12 marca 2013

Kazanie ks. Jarosława Edwarda Piotrowskiego wygłoszone podczas Mszy Św. za „Żołnierzy Wyklętych” i Ojczyznę w kościele pw. św. Brygidy w Gdańsku

„Kochaj Boga i bądź wierzącym katolikiem. Jednak staraj się poznać Jego Wolę, przyjąć ją za prawdę i realizować w życiu. Kochaj Polskę i  miej Jej dobro na uwadze zawsze. Ona musi zająć w świecie właściwe miejsce i uzyskać dobrobyt oraz szczęście wszystkich obywateli.” – frag. listu ppor. Łukasza Cieplińskiego do syna

Umiłowani w Chrystusie Siostry i Bracia!
Drodzy Kombatanci bohaterowie walk o suwerenną i niepodległą Rzeczpospolitą!
Drodzy kibice kochanej Lechii Gdańsk!
Po raz trzeci możemy w sposób uroczysty oddać hołd Żołnierzom, którzy nigdy nie zaakceptowali sowieckiej okupacji i rządów zdrajców Polski i narodu polskiego. Należy wspomnieć z wdzięcznością inicjatorów tego święta Żołnierzy Niezłomnych śp. Pana Prezydenta Rzeczypospolitej prof. Lecha Kaczyńskiego i śp. prof. Janusza Kurtykę prezesa IPN, którzy wskazali na dzień 1 marca, jako święto bohaterów walki o Wolną Polskę.
Kim byli owi w dużej mierze jeszcze bezimienni bohaterowie walk lat 1944 – 1963? Byli to w większości młodzi ludzie! Młode i piękne dziewczyny, młodzi i przystojni mężczyźni urodzeni i wychowani w II Rzeczpospolitej, która nie tylko do serca brała słowa: Bóg, Honor, Ojczyzna ale także Wierność, Prawda, Godność! Byli wychowani na wartościach, które uważali za motto swego życia. Wierność ideałom zaprowadziła ich po 1944 roku na barykady Wilna, Lwowa i Warszawy ale także do polskich lasów i w polskie góry, aby tam walczyć o wolną Polskę. Nie przyjmowali oferty ze strony okupantów komunistycznych, oferty spokoju za milczenie, oferty stanowisk za odrzucenie prawdy, nie zgadzali się na zło. Mieli świadomość, że każdy wybór może skończyć się tragicznie. Jednak wybierali wierność słowom przysięgi, a tym samym pragnęli zachować godność i wolność wewnętrzną, wolność ich sumienia, która jest najwyższym dobrem dla każdego rozumnego człowieka! Świadczą o tym słowa, które przekazywali ze świata krat do swoich bliskich. Łukasz Ciepliński o licznych pseudonimach: „Pług”, „Ostrowski”, „Ludwik”, „Apk”, „Grzmot”, „Bogdan” pisał: „Gdy mnie będą zabierać, to ostatnie moje słowa do kolegów będą: cieszę się, że będę zamordowany jako katolik za wiarę świętą, jako Polak za Ojczyznę i jako człowiek za prawdę i sprawiedliwość”. Dowódca najsłynniejszej 5. Brygady Wileńskiej w jednej w licznych ulotek rozdawanych przez jego żołnierzy cywilom informował: „[…] Wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości”. Tak z kolei zareagował na ogłoszoną przez komunistów w 1947 r. „amnestię” por. Zdzisław Broński „Uskok”: „[…] W prasie roi się od wezwań, niejednokrotnie podpisanych przez autorytatywne dla nas jednostki – wezwań, które brzmią: »Tak będzie lepiej dla Polski!«. Wróg jest nieporównywalnie silniejszy i w walce łatwo zginąć można, ale czy znaczy to, że trzeba skwapliwie korzystać z rzucanych przez wroga ochłapów łaski? Zważajmy na to, by takie słowa jak: Polska, Polak, Honor, Wolność nie pozostały pustymi dźwiękami”. Dowódca Konspiracyjnego Wojska Polskiego Stanisław Sojszyński „Warszyc” mówił wprost: „[…] Walka z szumowinami i unicestwienie ich to wielka sprawa, to zagadnienie zapewnienia Polsce równowagi moralnej i ocalenia jej przed zgubą […]”.
Inni jako dobro uważali kompromis czyli zgodę na uległość, na zamknięcie ust na płynącą prawdę o nowej Polsce. Tym samym stali się niewolnikami w swoim własnym domu, kraju.
Ówczesna władza doskonale wiedziała, że największym wrogiem kryminogennego systemu jest przestrzeń wolności sumienia i myśli, wolność wewnętrzna! Troska o wolność wewnętrzną domagała się od Niezłomnych hartu ducha, a więc właściwej hierarchii wartości. Wybierając taką drogę stawali się tym samym strażnikami swojego sumienia, które musiało być oparte na zasadach ewangelicznych, aby nie ulec relatywizmowi. Gdyż byłaby to ścieżka prowadząca do zguby siebie i tych za których byli odpowiedzialni. Życie ich może być tylko i wyłącznie zachętą do naśladowania. Czasy dzisiejsze – mówił Bł. Jan Paweł II w Skoczowie w 1995 roku – wołają o ludzi sumienia w Polsce! Te słowa sprzed 18 lat są jeszcze bardziej aktualne, gdyż doświadczamy tego, że wartości moralne są dezawuowane i ośmieszane!
Władza, która ma dbać o dobro kraju i narodu interesuje się tylko interesem swojej partii patrząc na słupki sondaży!
Media, które mają być przekazicielem prawdy i wartości są głównym elementem w konserwowaniu umów z 1989 roku. Stając się niejednokrotnie źródłem relatywizacji wartości i prawdy historycznej.
Kościół, zaś stoi jakby obok bojąc się jasno i czytelnie opowiedzieć po stronie prawdy gdyż spotka się z zarzutem zaangażowania po którejś ze stron sporu politycznego. Czytelnie opowiadając się za prawdą! Prawdą, która była głównym celem Żołnierzy Powstania Antykomunistycznego!!!
http://www.tis.org.pl/index.php?id=16

 http://aniol-ave.blogspot.com/

wtorek, 25 września 2012

Czy Polska straciła swój splendor

Maryja - z Nią zwyciężamy od wiekówZnamy wszyscy (czy doprawdy wszyscy?) słowa Prymasa Tysiąclecia, iż dla nas po Bogu największa miłość to Polska. Uzupełnię je kongenialnym, a anonimowym napisem, jak około dwudziestu lat temu dojrzałem wypisany sprayem na ścianie budynku bodaj w Zielonej Górze: Bóg dał Polskę Polakom. Zdrada Polski to zdrada Boga. Bo kto ma, będzie mu dodane, a kto nie ma, będzie mu odebrane. Zrobiłem wtedy zdjęcie temu napisowi, mam je w swoim domowym archiwum i co jakiś patrzę na nie ponownie, podziwiając tegoż ściennego napisu i niezwykłą głębię, i ujmującą urodę literacką. Jeszcze do niego wrócimy. 

1 maja 2004 Rzeczpospolita Polska dokonywała akcesji do Unii Europejskiej. Ja w poprzedzającym akcesję referendum głosowałem przeciw i jako poseł głosiłem ten pogląd wszem i wobec. Jednocześnie dodawałem, iż sprzeciw motywuję tym, że akcesja dokonuje się „w tym czasie, na tych warunkach i pod tym rządem”, argumentując, iż gdyby nie komunizm wolna Polska zapewne byłaby w gronie państw założycielskich Unii, ale też z pewnością stawiałaby opór postępującej ewolucji Unii ku jednolitemu państwu o antychrześcijańskiej ideologii.

Rzecz jednak w czym innym. Otóż w dniu akcesji na pierwszej stronie naganiającej prounijną klientelę Gazety Wyborczej ukazał się znamienny i znany mi jako absolwentowi polonistyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego wiersz, z przełomu poprzednich wieków autorstwa Kazimierza Przerwy-Tetmajera zatytułowany „Patryota”. Wiersz jest ewidentnie prześmiewczy i dworuje sobie z jakoby anachronicznego i pociesznego patriotyzmu, a jego zwieńczeniem są mocne literacko słowa przypisywane tytułowemu "patryocie": wolę polskie gówno w polu niż fijołki w Neapolu. No, tak... To musiałaby być nieusuwalna cecha patrioty, iż mając do wyboru obiektywnie miły zapach zagranicznych (a osobliwie włoskich!) fiołków oraz obiektywnie niemiły zapach krajowego, po prostu, gówna, jak ten głupi wybierze ekskrementa. Stary Żyd kierujący wpływowym medium stawiał sprawę patriotyzmu na ostrzu noża. 

Cóż więc bardziej kompromitującego dla patriotyzmu niż jego, expressis verbis, gówniany charakter? Mój problem z wierszem młodopolskiego poety, nota bene raczej enfant terrible pisującego dzieło: "lubię, kiedy kobieta (...), jest taki, iż z ręką na sercu mogę przysiąc, że rzeczywiście wolę polskie gówno w polu niż nawet fiołki w Neapolu, choć ani przeciw uroczym fiołkom, ani południowej Italii nic nie mam. I nie jestem odosobniony w tym poczuciu, albowiem mogę przypomnieć wiersz innego młodopolaka, mianowicie Jana Kasprowicza. Tenże, skądinąd członek Ligi Narodowej, pisał melancholijny utwór pod tytułem "Wożą gnój", w którym z rozczulającą troską opisywał polskich chłopów nawożących pola naturalnym nawozem pozyskanym od zwierząt domowych. Tych samych zwierząt, z którymi w noc wigilijną dzieli się opłatkiem, czego ani w Meksyku, ani w Irlandii, ani w Tybecie, ani gdziekolwiek indziej na świecie się nie spotka. Pamiętam wiosenny dzień, gdy mieszkając w podwarszawskiej Kolonii Warszawskiej, wychodziłem z miejscowego kościoła i zaciągałem się zapachem świeżego gnoju pokrywającego okoliczne pola. Prezydent Clinton, wedle własnego świadectwa, nie zaciągał się marihuaną, a ja, owszem, zaciągałem się zwyczajnym zapachem polskich pól i popadałem w trans polskości...

Polska spsiała. Każdy dołożył swoją cegiełkę. Zaborca niszczył dawną świetność. Sanacja odlatynizowała nas. Okupanci zabijali. Komuna despirytualizowała. Liberalizm zdezorientował. Aż wstyd przyznać, lecz dotąd jesteśmy niewolnikami naszych zaborców oraz okupantów zewnętrznych i wewnętrznych. Pod każdym względem. Dawny obyczaj został zastąpiony przez melanż staroświeckich ledwie pamiętanych odruchów, komunistyczne chamstwo i nowoczesne bezguście. Historię pamiętamy w kalejdoskopowym skrócie: Mieszko - Kazimierz Wielki - Grunwald - idea jagiellońska i wschód - Sobieski pod Wiedniem - rozbiory i powstania - wojna i komuna - i wreszcie nowy, wspaniały świat... Kultura została przemieniona w zestaw lektur jeszcze znanych z nazw, ale już bez domowej recytacji poezji narodowej, bez znajomości i śpiewu pieśni polskich, bez krakowiaka i oberka na wsi oraz bez tańców dawnych w elitach społecznych, bez codziennego kultywowania zwyczajów osadzonych w spuściźnie kulturowej, jak np. używanie panieńskich form nazwisk kobiecych czy wstawanie z krzeseł na widok wchodzących do pomieszczenia niewiast.                

Mamy jednak też elementy renesansu polskości. Ciekawym zjawiskiem są przedsięwzięcia odwołujące się do dokonań polskich czynionych manu militare: grupy rekonstrukcji historycznych, inscenizacje bitew, społeczna pamięć żołnierzy wyklętych. Nieco mniej jest chyba inicjatyw sięgających do polskiej codzienności, jak towarzystwa  śpiewacze czy zespoły taneczne (a np. na Węgrzech jednym z nurtów prowadzących do orbanizmu były przecież tzw. tanchaza, domy tańca, oczywiście tradycyjnego i węgierskiego) albo grupy krajoznawcze ( w stylu tej kultywującej polskie szlaki św. Jakuba prowadzącego do Santiago de Compostela). Utrzymuje się nadal ruch pielgrzymkowy, choć można się obawiać, iż lata świetności ma za sobą, co zresztą jest ciekawym przykładem na pewną tezę. Mianowicie obawiam się, iż dla niektórych środowisk istotą patriotyzmu jest sprzeciw wobec zaprzańców lub kosmopolitów. I tak dla sympatyka PiS bardzo często szczytem patriotyzmu będzie gniew lub szyderstwo z Platformy Obywatelskiej, a dla działacza narodowego lub nacjonalisty pełną gębą sprzeciw wobec całej sceny politycznej i kontrkulturowych elitek. Oczywiście tego typu determinacja i odwaga sądów i działań jest cenna, ale zawsze trzeba pytać, co za tym stoi. Ile przeczytanych dramatów Zygmunta Krasińskiego, ile wysłuchanych pieśni Stanisława Moniuszki, ile nawiedzonych miejsc pamięci narodowej, ile dawania codziennego przykładu, że w Polsce nie mówi się weekend, ale zapiątek? Gdyby miało się okazać, że polskość jest tylko odruchem albo instynktem, to biada nam wszystkim...

Ostatnimi czasy niejako ćwiczę temat tradycji polskiej i jej wyrazu w wewnętrznych debatach środowisk organizujących Marsze Niepodległości. Zarysowują się tam trojakie stanowiska:  że cała kulturowa spuścizna narodowa winna być kultywowana i odtwarzana jako differentia specifica środowisk wiernych polskości, że naszym znakiem rozpoznawczym winny być bojowe i walczące współczesne formy przekazu w stylu "endeckiego rocka", wreszcie że winniśmy szukać podparcia w co bardziej nonkonformistycznych artystach spoza najściślejszego kręgu celebrytów z nadzieją ich pozyskania dla naszej sprawy. Długie to i nawet trudne spory, ale pokazujące też pustynię, na której się znaleźliśmy poprzez setki i dziesiątki lat żonglowania dziedzictwem narodowym.

Żonglowanie dziedzictwem nie zawsze jest zauważalne aż tak ostro, póki się znajdzie się ktoś, kto niesie w sobie pamięć kultury narodowej. Dla naszego pokolenia taką osobą był Jan Paweł II, który z pamięci, bez zająknięcia i ze znajomością szczegółu cytował literaturę, śpiewał kolejne zwrotki kolęd, przywoływał wydarzenia historyczne. Dopóki on to czynił wszystko wydawało nam się znajome, oczywiste, powtarzalne w pewnym sensie. Jednak jest inaczej, bo Karol Wojtyła był przedstawicielem bodaj ostatniego pokolenia, dla którego rzeczy oczywiste były oczywiste. Mimo jakiejś osobistej genialności chłopaka z Wadowic był on jednocześnie po prostu przedstawicielem pokolenia, które zarówno miało polskość we krwi, jak i nasiąkało kulturą narodową w domu, szkole i kościele. My jeszcze korespondujemy z tym pokoleniem, ale gdyby wyłączyć nam płytę z nagraniem papieskim i kazać nam dalej recytować Wyspiańskiego albo wyśpiewywać następną zwrotkę kolędy, to zamilklibyśmy głucho, nerwowo przypominając sobie jakieś pojedyncze słowa lub szukając odleglejszych skojarzeń. Ciągłość kulturowa została przerwana i dzisiaj przeciętny uczestnik Marszu Niepodległości gotów jest zatrzymać się na triadzie: Bóg - Honor - Ojczyzna jako na pełnym podręcznym zestawie polskości.

A przecież Polska jest bogata w kody kulturowe tworzące polonitatis splendor, ów blask polskości. Filipińczycy wieszają się na krzyżach w Wielkim Poście, bardzo elegancko, ale my mamy Gorzkie Żale - oryginalne dzieło polskie pełne ujmujących fraz, jak choćby "upał serca swego chłodzę, gdy w przepaść męki Twej schodzę". Polskie serce musi drżeć na dźwięk melodii tkliwej, bolesnej, rozciągniętej w czasie i bardzo poruszającej. Śpiew tego nabożeństwa jest obowiązkiem każdego nacjonalisty dalece bardziej niż niektóre gorące demonstracje, choć i te są całkiem do rzeczy. Jednak "katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, ale w znacznej mierze stanowi jej istotę" i dlatego Henryk Sienkiewicz tak trafnie odpowiadał na pytanie: "czem żyć?" - "tem, że Msza się odprawia"... Nie ma Polski bez tego, co się pije, czyli piwa, bez miodu słodkiego a idącego ku głowie, bez wódki, nawet bardziej kolorowej niż zimnej i czystej, choć i ta bardzo nam kształtuje polskość. Piękna jest opowieść francuskiego szlachcica o sarmacie, który gdzieś w Polszcze wypadł nań spomiędzy drzew, przemówił klasyczną łaciną i porwał ku dworowi, gdzie Francuza karmił i poił. Ten ciągle zachodził w głowę, w czym jest potrzebny polskiemu szlachciurze, ale na końcu zrozumiał, iż była to tylko i aż polska gościnność, w ramach której sarmata postanowił upić Francuza i przy okazji upić się wraz z nim. Polski jest też post, gdy śledź zastępuje mięsiwo, a popiół lepszy niźli tłuszcz. Mało kto tak dzisiaj pości, a przecież czterdzieści dni na wytrzeźwienie to akuratny i sposobny czas. Nacjonaliści powinni pić lepiej niż zwykli Polacy i pościć lepiej niż zwykli Polacy. Kto jest gotowy?

Nie mamy łatwo z Polską w ogóle, a w szczególności, gdy przeminęła Christianitas w Europie i era sarmacka w Polsce. Przyszła nam nowoczesność i wszystkie jej przymioty, także historyczne i ideowe. Walczyliśmy z nacierającymi zaborcami za pomocą quasi-masońskiej konstytucji majowej, uczepiliśmy się dla tego samego powodu postrewolucjonisty Napoleona z jego desakralizacją władzy i małżeństwa, walczyliśmy ręka w rękę z karbonariuszami potępianymi przez Rzym, wodzem niepodległościowym był rozwodzący się socjalista i apostata, hymnem miast łacińskiej i świętostanisławowej Gaude Mater został rewolucyjny Mazurek, orłu zabrali krzyż na koronie i dodali gwiazdy pięcioramienne bynajmniej nie komuniści, Narodowe Siły Zbrojne i harcerskie Hufce Polskie wegetowały na marginesie Polskiego Państwa Podziemnego... Ostre to ujęcie i zapewne szokujące, ale Polacy ostatnich ponad dwustu lat owe rozterki przeżywali na żywo i na poważnie. Dzisiaj patriota wściekły jest na "tuskich i komoruskich", że mu obrzydzają narodowe powstania, szarżę pod Somosierrą i Polskę dwudziestolecia... Ja jednak należę do tych, którzy muszą pamiętać, iż arcyodważna szarża ("barwny ich strój, amaranty zapięte pod szyją") była na rozkaz Cesarza przeciw katolickiej i królewskiej Hiszpanii. Należę do tych, którzy muszą pamiętać, iż założyciel mojego liceum, jeden ze 108 męczenników wojny światowej, bł. x. Kazimierz Gostyński był w latach 30tych wyrugowany ze swej szkoły za endeckie poglądy za tzw. reform jędrzejewiczowskich. Należę do tych, którzy w 80-lecie niepodległości podczas uroczystej gali teatralnej z udziałem ówczesnego premiera Buzka nie wstali na dźwięk i śpiew Pierwszej Brygady. Dokładnie rzecz biorąc, byłem jedyny na sali. I jak tu żyć?

Nie było lekko i nie jest lekko. Głosowaliśmy na śp. Lecha Kaczyńskiego w roku 2005 i byliśmy gotowi, niektórzy z oporami, głosować nań w roku 2010. Zginął na ziemi katyńskiej,  w symbolicznym miejscu i czasie. Staliśmy u jego trumny, tej wcześniej wiezionej na lawecie, którą widziała cała Polska i której znaczenie podkreślił Jarosław Marek Rymkiewicz w swym słynnym wierszu. Buntujemy się przeciw sowieckiej grandzie co do śledztwa smoleńskiego i zimnemu cynizmowi krajowych oficjeli, począwszy od Krakowskiego Przedmieścia. To jest jasne dla polskiego serca. A jednak możemy pytać, choćby cicho i delikatnie, o pozostawione elementy spuścizny. Popatrzę na trzy muzea: jedno zbudowane, jedno budowane, jedno planowane. Zbudowano Muzeum Powstania Warszawskiego, które uczyniło z powstania szczyt dwudziestowiecznej historii Polski, co jednak było i jest przedmiotem kontrowersji na serio, nie tylko w postaci twitterowych prowokacji Radka. Muzealnikami uczyniono ludzi o specyficznej formacji, których przy prawicy trzymała tylko osobista lojalność wobec prezydenta, zaś przy pierwszej okazji, jeszcze w gdy dobrze nie opadła smoleńska mgła, umknęli daleko. Wielu jest zawiedzionych taką postawą, ale czy powinna ona dziwić, gdyby chcieć wcześniej czytać książki i artykuły owych muzealników. Może nikt ich nie czytał? Buduje się Muzeum Historii Żydów Polskich. Ono się akurat buduje, w odróżnieniu od Muzeum Historii Polski lub Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Tysiąclecia. Nikt nigdy na prawicy nie zapytał o ideowy program tego muzeum, a pewnego dnia zobaczymy je w pełnej krasie. Krasie czy szpetocie, to się jeszcze okaże... W planach pozostało Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Nie współczesnej, czyli tworzonej w tych czasach, ale nowoczesnej, czyli wyrastającej z ideologii nowoczesności. Ów fałszywy kult bożka nowoczesności zyskać ma swoją katedrę w stolicy kraju, by tam odprawiać doń modły i nieco bardziej świecko rozprawiać o napięciu między modernizmem a postmodernizmem. Klasyka jednak rozumiana jako piastowski i jagielloński romanizm i gotyk, jako barok i klasycyzm czasów królów elekcyjnych, jako styl polski starego Witkiewicza czasów rozbiorów znajdzie się poza strefą zero prostokątnego pudełka nowoczesności dużo brzydszej niż neorenesansowy pałac tuż obok.

A jednak polonitatis splendor trwa. Blask polskości oświeca nasze drogi i pozwala kroczyć w ciemnościach także naszego czasu. Jest on podniosły, gdy widzimy w apartamentach papieskich na Watykanie namalowanego, ale nie malowanego króla Sobieskiego podczas jego sławetnej wiktorii, gdy broniąc Polski przed pohańcem, broni Europy przed Turkiem. Jest on żałobny, gdy stoimy w Palmirach, jednym z najbardziej polskich spośród polskich miejsc i widzimy "te pokolenia żałobami czarne", a wśród nich Stanisława Piaseckiego  redagującego "Prosto z Mostu" i "Walkę". Jest on nabożny, gdy kroczymy po katedrze wawelskiej między grobami królów polskich, "dumając nad pomnikami sławy" i oczekując powrotu króla. Jest on radosny, gdy oglądamy komedie hrabiego Fredry, wesołego konserwatysty, Kisiela swoich czasów, zarazem przenikliwego myśliciela, jak i rozśmieszającego komediopisarza. Jest on nostalgiczny, gdy stoimy pod pomnikiem Mickiewicza wraz z jego muzą w semper fidelis Lwowie lub podnosimy głowę ku Ostrej Bramie w zawsze polskim Wilnie. Jest on waleczny, gdy wyobrażamy sobie pod Cedynią piastowskich wojów Mieszka i Czcibora rozgniatających germańskie plemię pod wodzą margrabiego Hodona podczas jego Drang nach Osten. Jest on śpiewny, gdy z wiarą w misję dziejową Polski melodyjnie i rytmicznie śpiewamy "Matko Boża nas wysłuchaj, błogosław Chrobrego miecz", mając nadzieję na wspólną wyprawę rycerzy śpiących pod Giewontem, skrzydlatych husarzy spod Kircholmu i żołnierzy Narodowego Zjednoczenia Wojskowego takich, jak sierżant Mieczysław Dziemiszkiewicz "Rój".

Bóg dał Polskę Polakom. Utrata Polski to utrata Boga. Bo kto ma, będzie mu dodane. A kto nie ma, będzie mu zabrane... To wspaniałe i straszliwe proroctwo zaczerpnięty z Biblii, choćby Wujkowej organizującej myślenie polskie przez setki lat. Czy podołamy wezwaniu? Czy utracimy Polskę i Boga, a nas diabli wezmą? Czy też ocalimy ją i uczynimy Wielką Polską? To piękna perspektywa, bo kto ma, będzie mu dodane...
Artur Zawisza
http://aniol-ave.blogspot.com/

poniedziałek, 30 lipca 2012

Dla nas po Bogu, największa miłość to Polska!

"Gdy będę w wiezieniu, a powiedzą Wam, ze Prymas zdradził sprawy Boże - nie wierzcie. Gdyby mówili, ze Prymas ma nieczyste ręce - nie wierzcie. Gdyby mówili, ze Prymas stchórzył - nie wierzcie. Gdyby mówili, ze Prymas działa przeciwko Narodowi i własnej Ojczyźnie - nie wierzcie.
Kocham Ojczyznę więcej niż własne serce i wszystko, co czynie dla Kościoła, czynie dla niej." 
Kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Tysiąclecia Polski (Warszawa, 25 XI 1953)

PODNOSIMY SIĘ - JAK FENIKS - Z POPIOŁÓW
(...) Naród polski ma szlachetne ambicje, aby podnosić się - jak feniks - z popiołów. Przez cale dziesiątki lat wierzyliśmy nie tylko w zmartwychwstanie Chrystusa, ale i w zmartwychwstanie Ojczyzny. Wiara, że podniesione będą ciała ludzkie, jak dźwignięte było z grobu ciało Chrystusa, ta wiara wszczepiona w życie Narodu przez Kościół, budziła ambicje, iż nie można się poddać niszczycielskiemu dziełu nienawiści i owocom śmierci. Przeciwnie, trzeba podnieść czoło, dłonie i zabrać się do dzieła...
 (Warszawa, 26 IX 1972 r.)
Naród w niewoli nie przestał wierzyć w sprawiedliwość Bożą.  Wołał nieustannie, cierpliwie, wytrwale: "Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę wolna, racz nam wrócić Panie".  Ten śpiew, krzyk rozpaczy, nadziei i wiary przebijał niebiosa, mobilizował cala Polskę, rozlegał się w kraju ojczystym i na wygnaniu, w więzieniach i kopalniach.  Zewsząd podnosił się w niebo wielki potężny glos Narodu, który nie chce i nie może umrzeć, bo mu nie wolno, bo nie ma do tego prawa (...) !
 (Jasna Gora, 15 IX 1968 r.)

BROŃMY  RODZIMEJ  KULTURY!
Dla nas po Bogu, największa miłość - to Polska!
Musimy po Bogu dochować wierności przede wszystkim naszej Ojczyźnie i narodowej kulturze polskiej. Będziemy kochali wszystkich ludzi na świecie, ale w porządku miłości. Po Bogu wiec, po Jezusie Chrystusie i Matce Najświętszej, po całym ładzie Bożym, nasza miłość należy się przede wszystkim naszej Ojczyźnie, mowie, dziejom i kulturze, z której wyrastamy na polskiej ziemi. I chociażby obwieszczono na transparentach najrozmaitsze wezwania do miłowania wszystkich ludów i narodów, nie będziemy temu przeciwni, ale będziemy żądali, abyśmy mogli żyć przede wszystkim duchem, dziejami, kultura i mowa naszej polskiej ziemi, wypracowanej przez wieki życiem naszych praojców.  Stad istnieje obowiązek obrony kultury rodzimej.  (Krakow, 12 V 1974 r.)
 
CAŁYM  SERCEM  STRZEŻMY  DZIEDZICTWA  NARODU
Ogromne bogactwo wspólnoty [narodowej] stanowią dobra odziedziczone, takie jak ziemia czy kultura narodowa. Mówimy o ziemi nie tylko w sensie gleby.  Mówimy o ziemi ojczystej, rodzinnej, na której pokolenia  cale wypracowały to środowisko kulturalne, w którym żyjemy.  Ziemia ojczysta to język, mowa, literatura, sztuka, kultura twórcza, kultura obyczajowa, kultura religijna. To jest ziemia.
Gdy nam przypomina mądrość Boża: "Czyńcie sobie ziemie poddaną" (por. Rdz 1,28), chciejmy pamiętać, ze w sumieniu narodowym doniosłe znaczenie ma nasz stosunek do tych dóbr odziedziczonych przez nas.  Wypracowały je pokolenia całego milenium, pokolenia, które żyły przed nami i "uprawiały" te ziemie nie tylko w sensie rolniczym, ale w sensie rodzimej i narodowej kultury.  Glebę uprawia się bowiem nie tylko przez nawóz, ale przez miłość - przez wielka miłość do ziemi ojczystej i do wszystkiego, co ja stanowi.
 Dlatego człowiek odnosi się z ogromnym szacunkiem do swojej przeszłości, stara się ją poznać, ocenić, zrozumieć, uważa ją za swoje własne dziedzictwo, którego zdradzać nie wolno.
Trzeba się tego dziedzictwa trzymać sercem i pazurami, jak trzymał się go ongiś Drzymała, czy reymontowski Boryna, umierający na swych zagonach; jak trzyma się żołnierz w okopach, lekarz przy łóżku konającego, kapłan wśród nędzy, siwiejący mąż nauki przy swoim biurku zawalonym papierami, górnik na dnie kopalni, hutnik, stoczniowiec, każdy uczciwy człowiek, kierujący się prawym sumieniem i dobra wola.  W ten sposób, Najmilsi, powstaje świadomość służby społecznej i kształtuje się więź wspólnoty narodowej - tak iż nie czuje się wtedy kimś obcym w swojej Ojczyźnie. (Warszawa, 6 I 1981 r.)
 
OJCZYZNA  NASZA  - ZIEMIA  ŻYCIODAJNA
Ojczyzna nasza - ziemia życiodajna równin, których nam zazdroszczą inne narody, ziemia, której podglebie bogate jest w dobra naturalne, ziemia rolników - przechodzi przez wielkie przemiany. Przemiany te sprawiają, ze zagony polne pustoszeją, domostwa wyludniają się, bo młodzież odpływa, przechodząc przez szkoły miast.  Na wsi pozostają starzy rodzice. Nie są oni w stanie obsłużyć ziemi, która nadal chce żywić. 
 Naród polski, naród rolniczy, nie może całkowicie zrywać z płodną ziemią chleba. Musi wzrastać w Polsce głęboki szacunek dla pracy rolnej i dla ludu rolniczego, zajmującego się wydobywaniem chleba z serca ziemi.  Musi być utrzymana należyta proporcja miedzy praca rolna a praca przemysłową. Bo przecież ludzie pracujący w przemyśle, górnictwie, hutnictwie, pracownicy umysłowi czy fizyczni, różnego rodzaju zawody i stany, na które składa się całość służby Ojczyźnie i ludowi Bożemu - potrzebują również "chleba naszego powszedniego".
A tego chleba dotychczas w fabrykach się nie produkuje!
Można go upiec w mechanicznych piekarniach - elektrycznych czy parowych - ale produkcji ziarna systemem fabrycznym dotychczas nie wynaleziono.
 Trzeba w dalszym ciągu pokornie pochylić się nad matką żywicielką - ziemią.
Trzeba jej łono miłośnie rozorać pługami. Trzeba ją ucałować, jak całował ją umierający na zagonie Boryna... [zob. Wl. Reymont, Chlopi - przyp. red]. Trzeba z wielka czcią chodzić po Bożej ziemi, bo z tej Bożej ziemi jest zboże. A sam wyraz wskazuje, ze "zboże" oznacza "wzięte z Bożego". Chociaż jest z pracy ludzkiej, pochodzi jednak od Boga.  (Lowicz, 30 VIII 1970 r.)
 
NARÓD  BEZ  PRZESZŁOŚCI  JEST GODNY  WSPÓŁCZUCIA
Odsłaniamy w Polsce dęby tysiącletnie. Ale by mogły żyć, każda gałązka, która rodzi dziś owoc, musi wyrastać z pnia.  Podobnie jest z narodem.
Naród przyszłości, jeśli ma wydać błogosławione owoce, musi być powiązany z przeszłością przez współczesność.
 Każdy naród wyrastający ze swojej kultury dba o to, aby wypowiedzieć się w pełni treścią swego życia.  Dostrzegamy to, podziwiając stare miasta w Polsce czy w innych krajach europejskich.  Rozumiemy wartość kultury rodzimej.  Dlatego ubolewamy nad tym, ze we współczesnej architekturze tak łatwo odchodzi się od inicjatywy duchowej własnego Narodu, ułatwiając sobie życie przez reprodukcje schematów z całego świata, wskutek czego miasta zatrącają swoje rodzime oblicze. Jest to dla Narodu zjawisko tragiczne, jest ucinaniem głowy kulturze narodowej.
Chyba nie zdają sobie sprawy z tego współcześni budowniczowie, którzy poddali się chorobie szablonu i otaczają szacowne grody osiedlami, blokami i wieżowcami bez wyrazu, jakie można zobaczyć w każdym większym mieście. Budowle te nie powiedzą nic człowiekowi współczesnemu o rodzimej kulturze jego Narodu.
(...) Naród musi zachować swoją bogata przeszłość i musi się nią szczycić.
Wszystko, co o tej przeszłości mówi, ma dla młodych pokoleń znaczenie wychowawcze.
Polska bowiem ma wspaniałą przeszłość, ma swoje dzieje, kulturę, literaturę, sztukę, rzeźbę. Musimy wiec nieustannie nawiązywać do przeszłości!
Naród bez przeszłości jest godny współczucia.
Naród, który nie może nawiązać do dziejów, który nie może wypowiedzieć się zgodnie ze swoja własną duchowością - jest narodem niewolniczym.
Naród, który odcina się od historii, który się jej wstydzi, który wychowuje młode pokolenie bez powiązań historycznych - to naród renegetów!
Taki naród skazuje się dobrowolnie na śmierć, podcina korzenie własnego istnienia.
(Warszawa, 25 V 1972 r.)

http://aniol-ave.blogspot.com/

poniedziałek, 12 marca 2012

Niemal codziennie podczas Apelu Jasnogórskiego z Kaplicy Matki Bożej Jasnogórskiej, niesione falami eteru, poprzez Radio Jasna Góra, Radio Maryja i Telewizję TRWAM cała Polska słyszy wezwania do swojej Królowej  o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii oraz o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu.
Należy jednak zapytać, czy tych wezwań Matka Boska Jasnogórska nie kieruje do narodu polskiego? Przecież to my, naród Polski obraliśmy Ją za Królową Polski i Jej ślubowaliśmy. I tych Ślubów zobowiązani jesteśmy dotrzymywać. Ślubowaliśmy w 1656 roku, ponowiliśmy je w 1956 i 2011 roku. Czy tylko na samym ślubowaniu ma się zakończyć?
Zobaczmy, jak wypełniamy te Śluby.
·         Przyrzekamy uczynić wszystko, co leży w naszej mocy, aby Polska była rzeczywistym królestwem Twoim i Twojego Syna, poddanym całkowicie pod Twoje panowanie, w życiu naszym osobistym, rodzinnym, narodowym i społecznym.

niedziela, 12 lutego 2012

Zawsze przy Maryi – świadomość złożonych ślubowań

Ślubowania narodowe, złożone w 1946 r., bezpośredni ich świadkowie uznali za wydarzenia epokowe, przełomowe, za fakt, który przejdzie do historii i zapisze się w niej złotymi literami. „Dokonało się. Naród Polski raz jeszcze zawarł przymierze z Bogiem” – pisała ówczesna prasa. „Dokonano wielkiego aktu religijnego, a zarazem narodowego: poświęcenia narodu polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi” - głosił komunikat Konferencji Episkopatu Polski. Na Jasną Górę przybyła cała Polska i to w imieniu całej Polski zostały zaciągnięte zobowiązania. „Cała też Polska musi je wypełnić” (Dziś i Jutro 2, 1946).
 
Stefan Kar. Wyszyński – list pasterski z dn. 8 września 1946 – diecezja lubelska - zwraca uwagę na głębokie korzenie tego aktu:
„Czyż nie warto w dniu tak wielkim sięgnąć myślą wstecz? Warto zobaczyć, jak bardzo uroczystość oddania serca Narodu Sercu Maryi wyrasta z naszych dziejów!

Oto kilka myśli.