Zasadniczą funkcją Aniołów jest sprawowanie opieki nad stworzeniami. Opiekują się nie tylko ludźmi, ale także całymi narodami. Wiadomo, że narodem izraelskim opiekował się Anioł Jahwe, w jego zaś imieniu rolę tę pełnił, jak poświadcza Daniel, Archanioł Michał. Przykładem opieki i interwencji Anioła Stróża jest Portugalia. W najnowszych czasach jest to jak dotąd jedyne, w pełni potwierdzone przez Kościół objawienie narodowego Anioła Stróża.

Zamieszczone poniżej orędzia Anioła Stróża Polski mają za cel pobudzić Polaków do ufnych próśb o Jego wstawiennictwa, lecz także obudzić prawdziwą wiarę, przestrzec przed zagrożeniami i uświadomić powołanie w łączności z Kościołem, który przeżywa kryzys na tle ogólnej sytuacji. Kościół w Polsce jest Kościołem nieustannego przełomu, który dokonuje się w dzieciach Bożych. Jak Chrystus, ma on swój Tabor i Kalwarię. Jednak tylko Kościół ma gwarancję, że Chrystus będzie z nim po wszystkie dni aż do skończenia świata. Można mówić o kryzysie poszczególnych ludzi – nie jest to jednak kryzys Kościoła jako Dobrego Nauczyciela, który naucza w prawdzie.

Wszystkie orędzia Anioła Stróża Polski publikowane dotychczas na tej stronie posiadają NIHIL OBSTAT.

wtorek, 25 września 2012

Czy Polska straciła swój splendor

Maryja - z Nią zwyciężamy od wiekówZnamy wszyscy (czy doprawdy wszyscy?) słowa Prymasa Tysiąclecia, iż dla nas po Bogu największa miłość to Polska. Uzupełnię je kongenialnym, a anonimowym napisem, jak około dwudziestu lat temu dojrzałem wypisany sprayem na ścianie budynku bodaj w Zielonej Górze: Bóg dał Polskę Polakom. Zdrada Polski to zdrada Boga. Bo kto ma, będzie mu dodane, a kto nie ma, będzie mu odebrane. Zrobiłem wtedy zdjęcie temu napisowi, mam je w swoim domowym archiwum i co jakiś patrzę na nie ponownie, podziwiając tegoż ściennego napisu i niezwykłą głębię, i ujmującą urodę literacką. Jeszcze do niego wrócimy. 

1 maja 2004 Rzeczpospolita Polska dokonywała akcesji do Unii Europejskiej. Ja w poprzedzającym akcesję referendum głosowałem przeciw i jako poseł głosiłem ten pogląd wszem i wobec. Jednocześnie dodawałem, iż sprzeciw motywuję tym, że akcesja dokonuje się „w tym czasie, na tych warunkach i pod tym rządem”, argumentując, iż gdyby nie komunizm wolna Polska zapewne byłaby w gronie państw założycielskich Unii, ale też z pewnością stawiałaby opór postępującej ewolucji Unii ku jednolitemu państwu o antychrześcijańskiej ideologii.

Rzecz jednak w czym innym. Otóż w dniu akcesji na pierwszej stronie naganiającej prounijną klientelę Gazety Wyborczej ukazał się znamienny i znany mi jako absolwentowi polonistyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego wiersz, z przełomu poprzednich wieków autorstwa Kazimierza Przerwy-Tetmajera zatytułowany „Patryota”. Wiersz jest ewidentnie prześmiewczy i dworuje sobie z jakoby anachronicznego i pociesznego patriotyzmu, a jego zwieńczeniem są mocne literacko słowa przypisywane tytułowemu "patryocie": wolę polskie gówno w polu niż fijołki w Neapolu. No, tak... To musiałaby być nieusuwalna cecha patrioty, iż mając do wyboru obiektywnie miły zapach zagranicznych (a osobliwie włoskich!) fiołków oraz obiektywnie niemiły zapach krajowego, po prostu, gówna, jak ten głupi wybierze ekskrementa. Stary Żyd kierujący wpływowym medium stawiał sprawę patriotyzmu na ostrzu noża. 

Cóż więc bardziej kompromitującego dla patriotyzmu niż jego, expressis verbis, gówniany charakter? Mój problem z wierszem młodopolskiego poety, nota bene raczej enfant terrible pisującego dzieło: "lubię, kiedy kobieta (...), jest taki, iż z ręką na sercu mogę przysiąc, że rzeczywiście wolę polskie gówno w polu niż nawet fiołki w Neapolu, choć ani przeciw uroczym fiołkom, ani południowej Italii nic nie mam. I nie jestem odosobniony w tym poczuciu, albowiem mogę przypomnieć wiersz innego młodopolaka, mianowicie Jana Kasprowicza. Tenże, skądinąd członek Ligi Narodowej, pisał melancholijny utwór pod tytułem "Wożą gnój", w którym z rozczulającą troską opisywał polskich chłopów nawożących pola naturalnym nawozem pozyskanym od zwierząt domowych. Tych samych zwierząt, z którymi w noc wigilijną dzieli się opłatkiem, czego ani w Meksyku, ani w Irlandii, ani w Tybecie, ani gdziekolwiek indziej na świecie się nie spotka. Pamiętam wiosenny dzień, gdy mieszkając w podwarszawskiej Kolonii Warszawskiej, wychodziłem z miejscowego kościoła i zaciągałem się zapachem świeżego gnoju pokrywającego okoliczne pola. Prezydent Clinton, wedle własnego świadectwa, nie zaciągał się marihuaną, a ja, owszem, zaciągałem się zwyczajnym zapachem polskich pól i popadałem w trans polskości...

Polska spsiała. Każdy dołożył swoją cegiełkę. Zaborca niszczył dawną świetność. Sanacja odlatynizowała nas. Okupanci zabijali. Komuna despirytualizowała. Liberalizm zdezorientował. Aż wstyd przyznać, lecz dotąd jesteśmy niewolnikami naszych zaborców oraz okupantów zewnętrznych i wewnętrznych. Pod każdym względem. Dawny obyczaj został zastąpiony przez melanż staroświeckich ledwie pamiętanych odruchów, komunistyczne chamstwo i nowoczesne bezguście. Historię pamiętamy w kalejdoskopowym skrócie: Mieszko - Kazimierz Wielki - Grunwald - idea jagiellońska i wschód - Sobieski pod Wiedniem - rozbiory i powstania - wojna i komuna - i wreszcie nowy, wspaniały świat... Kultura została przemieniona w zestaw lektur jeszcze znanych z nazw, ale już bez domowej recytacji poezji narodowej, bez znajomości i śpiewu pieśni polskich, bez krakowiaka i oberka na wsi oraz bez tańców dawnych w elitach społecznych, bez codziennego kultywowania zwyczajów osadzonych w spuściźnie kulturowej, jak np. używanie panieńskich form nazwisk kobiecych czy wstawanie z krzeseł na widok wchodzących do pomieszczenia niewiast.                

Mamy jednak też elementy renesansu polskości. Ciekawym zjawiskiem są przedsięwzięcia odwołujące się do dokonań polskich czynionych manu militare: grupy rekonstrukcji historycznych, inscenizacje bitew, społeczna pamięć żołnierzy wyklętych. Nieco mniej jest chyba inicjatyw sięgających do polskiej codzienności, jak towarzystwa  śpiewacze czy zespoły taneczne (a np. na Węgrzech jednym z nurtów prowadzących do orbanizmu były przecież tzw. tanchaza, domy tańca, oczywiście tradycyjnego i węgierskiego) albo grupy krajoznawcze ( w stylu tej kultywującej polskie szlaki św. Jakuba prowadzącego do Santiago de Compostela). Utrzymuje się nadal ruch pielgrzymkowy, choć można się obawiać, iż lata świetności ma za sobą, co zresztą jest ciekawym przykładem na pewną tezę. Mianowicie obawiam się, iż dla niektórych środowisk istotą patriotyzmu jest sprzeciw wobec zaprzańców lub kosmopolitów. I tak dla sympatyka PiS bardzo często szczytem patriotyzmu będzie gniew lub szyderstwo z Platformy Obywatelskiej, a dla działacza narodowego lub nacjonalisty pełną gębą sprzeciw wobec całej sceny politycznej i kontrkulturowych elitek. Oczywiście tego typu determinacja i odwaga sądów i działań jest cenna, ale zawsze trzeba pytać, co za tym stoi. Ile przeczytanych dramatów Zygmunta Krasińskiego, ile wysłuchanych pieśni Stanisława Moniuszki, ile nawiedzonych miejsc pamięci narodowej, ile dawania codziennego przykładu, że w Polsce nie mówi się weekend, ale zapiątek? Gdyby miało się okazać, że polskość jest tylko odruchem albo instynktem, to biada nam wszystkim...

Ostatnimi czasy niejako ćwiczę temat tradycji polskiej i jej wyrazu w wewnętrznych debatach środowisk organizujących Marsze Niepodległości. Zarysowują się tam trojakie stanowiska:  że cała kulturowa spuścizna narodowa winna być kultywowana i odtwarzana jako differentia specifica środowisk wiernych polskości, że naszym znakiem rozpoznawczym winny być bojowe i walczące współczesne formy przekazu w stylu "endeckiego rocka", wreszcie że winniśmy szukać podparcia w co bardziej nonkonformistycznych artystach spoza najściślejszego kręgu celebrytów z nadzieją ich pozyskania dla naszej sprawy. Długie to i nawet trudne spory, ale pokazujące też pustynię, na której się znaleźliśmy poprzez setki i dziesiątki lat żonglowania dziedzictwem narodowym.

Żonglowanie dziedzictwem nie zawsze jest zauważalne aż tak ostro, póki się znajdzie się ktoś, kto niesie w sobie pamięć kultury narodowej. Dla naszego pokolenia taką osobą był Jan Paweł II, który z pamięci, bez zająknięcia i ze znajomością szczegółu cytował literaturę, śpiewał kolejne zwrotki kolęd, przywoływał wydarzenia historyczne. Dopóki on to czynił wszystko wydawało nam się znajome, oczywiste, powtarzalne w pewnym sensie. Jednak jest inaczej, bo Karol Wojtyła był przedstawicielem bodaj ostatniego pokolenia, dla którego rzeczy oczywiste były oczywiste. Mimo jakiejś osobistej genialności chłopaka z Wadowic był on jednocześnie po prostu przedstawicielem pokolenia, które zarówno miało polskość we krwi, jak i nasiąkało kulturą narodową w domu, szkole i kościele. My jeszcze korespondujemy z tym pokoleniem, ale gdyby wyłączyć nam płytę z nagraniem papieskim i kazać nam dalej recytować Wyspiańskiego albo wyśpiewywać następną zwrotkę kolędy, to zamilklibyśmy głucho, nerwowo przypominając sobie jakieś pojedyncze słowa lub szukając odleglejszych skojarzeń. Ciągłość kulturowa została przerwana i dzisiaj przeciętny uczestnik Marszu Niepodległości gotów jest zatrzymać się na triadzie: Bóg - Honor - Ojczyzna jako na pełnym podręcznym zestawie polskości.

A przecież Polska jest bogata w kody kulturowe tworzące polonitatis splendor, ów blask polskości. Filipińczycy wieszają się na krzyżach w Wielkim Poście, bardzo elegancko, ale my mamy Gorzkie Żale - oryginalne dzieło polskie pełne ujmujących fraz, jak choćby "upał serca swego chłodzę, gdy w przepaść męki Twej schodzę". Polskie serce musi drżeć na dźwięk melodii tkliwej, bolesnej, rozciągniętej w czasie i bardzo poruszającej. Śpiew tego nabożeństwa jest obowiązkiem każdego nacjonalisty dalece bardziej niż niektóre gorące demonstracje, choć i te są całkiem do rzeczy. Jednak "katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, ale w znacznej mierze stanowi jej istotę" i dlatego Henryk Sienkiewicz tak trafnie odpowiadał na pytanie: "czem żyć?" - "tem, że Msza się odprawia"... Nie ma Polski bez tego, co się pije, czyli piwa, bez miodu słodkiego a idącego ku głowie, bez wódki, nawet bardziej kolorowej niż zimnej i czystej, choć i ta bardzo nam kształtuje polskość. Piękna jest opowieść francuskiego szlachcica o sarmacie, który gdzieś w Polszcze wypadł nań spomiędzy drzew, przemówił klasyczną łaciną i porwał ku dworowi, gdzie Francuza karmił i poił. Ten ciągle zachodził w głowę, w czym jest potrzebny polskiemu szlachciurze, ale na końcu zrozumiał, iż była to tylko i aż polska gościnność, w ramach której sarmata postanowił upić Francuza i przy okazji upić się wraz z nim. Polski jest też post, gdy śledź zastępuje mięsiwo, a popiół lepszy niźli tłuszcz. Mało kto tak dzisiaj pości, a przecież czterdzieści dni na wytrzeźwienie to akuratny i sposobny czas. Nacjonaliści powinni pić lepiej niż zwykli Polacy i pościć lepiej niż zwykli Polacy. Kto jest gotowy?

Nie mamy łatwo z Polską w ogóle, a w szczególności, gdy przeminęła Christianitas w Europie i era sarmacka w Polsce. Przyszła nam nowoczesność i wszystkie jej przymioty, także historyczne i ideowe. Walczyliśmy z nacierającymi zaborcami za pomocą quasi-masońskiej konstytucji majowej, uczepiliśmy się dla tego samego powodu postrewolucjonisty Napoleona z jego desakralizacją władzy i małżeństwa, walczyliśmy ręka w rękę z karbonariuszami potępianymi przez Rzym, wodzem niepodległościowym był rozwodzący się socjalista i apostata, hymnem miast łacińskiej i świętostanisławowej Gaude Mater został rewolucyjny Mazurek, orłu zabrali krzyż na koronie i dodali gwiazdy pięcioramienne bynajmniej nie komuniści, Narodowe Siły Zbrojne i harcerskie Hufce Polskie wegetowały na marginesie Polskiego Państwa Podziemnego... Ostre to ujęcie i zapewne szokujące, ale Polacy ostatnich ponad dwustu lat owe rozterki przeżywali na żywo i na poważnie. Dzisiaj patriota wściekły jest na "tuskich i komoruskich", że mu obrzydzają narodowe powstania, szarżę pod Somosierrą i Polskę dwudziestolecia... Ja jednak należę do tych, którzy muszą pamiętać, iż arcyodważna szarża ("barwny ich strój, amaranty zapięte pod szyją") była na rozkaz Cesarza przeciw katolickiej i królewskiej Hiszpanii. Należę do tych, którzy muszą pamiętać, iż założyciel mojego liceum, jeden ze 108 męczenników wojny światowej, bł. x. Kazimierz Gostyński był w latach 30tych wyrugowany ze swej szkoły za endeckie poglądy za tzw. reform jędrzejewiczowskich. Należę do tych, którzy w 80-lecie niepodległości podczas uroczystej gali teatralnej z udziałem ówczesnego premiera Buzka nie wstali na dźwięk i śpiew Pierwszej Brygady. Dokładnie rzecz biorąc, byłem jedyny na sali. I jak tu żyć?

Nie było lekko i nie jest lekko. Głosowaliśmy na śp. Lecha Kaczyńskiego w roku 2005 i byliśmy gotowi, niektórzy z oporami, głosować nań w roku 2010. Zginął na ziemi katyńskiej,  w symbolicznym miejscu i czasie. Staliśmy u jego trumny, tej wcześniej wiezionej na lawecie, którą widziała cała Polska i której znaczenie podkreślił Jarosław Marek Rymkiewicz w swym słynnym wierszu. Buntujemy się przeciw sowieckiej grandzie co do śledztwa smoleńskiego i zimnemu cynizmowi krajowych oficjeli, począwszy od Krakowskiego Przedmieścia. To jest jasne dla polskiego serca. A jednak możemy pytać, choćby cicho i delikatnie, o pozostawione elementy spuścizny. Popatrzę na trzy muzea: jedno zbudowane, jedno budowane, jedno planowane. Zbudowano Muzeum Powstania Warszawskiego, które uczyniło z powstania szczyt dwudziestowiecznej historii Polski, co jednak było i jest przedmiotem kontrowersji na serio, nie tylko w postaci twitterowych prowokacji Radka. Muzealnikami uczyniono ludzi o specyficznej formacji, których przy prawicy trzymała tylko osobista lojalność wobec prezydenta, zaś przy pierwszej okazji, jeszcze w gdy dobrze nie opadła smoleńska mgła, umknęli daleko. Wielu jest zawiedzionych taką postawą, ale czy powinna ona dziwić, gdyby chcieć wcześniej czytać książki i artykuły owych muzealników. Może nikt ich nie czytał? Buduje się Muzeum Historii Żydów Polskich. Ono się akurat buduje, w odróżnieniu od Muzeum Historii Polski lub Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Tysiąclecia. Nikt nigdy na prawicy nie zapytał o ideowy program tego muzeum, a pewnego dnia zobaczymy je w pełnej krasie. Krasie czy szpetocie, to się jeszcze okaże... W planach pozostało Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Nie współczesnej, czyli tworzonej w tych czasach, ale nowoczesnej, czyli wyrastającej z ideologii nowoczesności. Ów fałszywy kult bożka nowoczesności zyskać ma swoją katedrę w stolicy kraju, by tam odprawiać doń modły i nieco bardziej świecko rozprawiać o napięciu między modernizmem a postmodernizmem. Klasyka jednak rozumiana jako piastowski i jagielloński romanizm i gotyk, jako barok i klasycyzm czasów królów elekcyjnych, jako styl polski starego Witkiewicza czasów rozbiorów znajdzie się poza strefą zero prostokątnego pudełka nowoczesności dużo brzydszej niż neorenesansowy pałac tuż obok.

A jednak polonitatis splendor trwa. Blask polskości oświeca nasze drogi i pozwala kroczyć w ciemnościach także naszego czasu. Jest on podniosły, gdy widzimy w apartamentach papieskich na Watykanie namalowanego, ale nie malowanego króla Sobieskiego podczas jego sławetnej wiktorii, gdy broniąc Polski przed pohańcem, broni Europy przed Turkiem. Jest on żałobny, gdy stoimy w Palmirach, jednym z najbardziej polskich spośród polskich miejsc i widzimy "te pokolenia żałobami czarne", a wśród nich Stanisława Piaseckiego  redagującego "Prosto z Mostu" i "Walkę". Jest on nabożny, gdy kroczymy po katedrze wawelskiej między grobami królów polskich, "dumając nad pomnikami sławy" i oczekując powrotu króla. Jest on radosny, gdy oglądamy komedie hrabiego Fredry, wesołego konserwatysty, Kisiela swoich czasów, zarazem przenikliwego myśliciela, jak i rozśmieszającego komediopisarza. Jest on nostalgiczny, gdy stoimy pod pomnikiem Mickiewicza wraz z jego muzą w semper fidelis Lwowie lub podnosimy głowę ku Ostrej Bramie w zawsze polskim Wilnie. Jest on waleczny, gdy wyobrażamy sobie pod Cedynią piastowskich wojów Mieszka i Czcibora rozgniatających germańskie plemię pod wodzą margrabiego Hodona podczas jego Drang nach Osten. Jest on śpiewny, gdy z wiarą w misję dziejową Polski melodyjnie i rytmicznie śpiewamy "Matko Boża nas wysłuchaj, błogosław Chrobrego miecz", mając nadzieję na wspólną wyprawę rycerzy śpiących pod Giewontem, skrzydlatych husarzy spod Kircholmu i żołnierzy Narodowego Zjednoczenia Wojskowego takich, jak sierżant Mieczysław Dziemiszkiewicz "Rój".

Bóg dał Polskę Polakom. Utrata Polski to utrata Boga. Bo kto ma, będzie mu dodane. A kto nie ma, będzie mu zabrane... To wspaniałe i straszliwe proroctwo zaczerpnięty z Biblii, choćby Wujkowej organizującej myślenie polskie przez setki lat. Czy podołamy wezwaniu? Czy utracimy Polskę i Boga, a nas diabli wezmą? Czy też ocalimy ją i uczynimy Wielką Polską? To piękna perspektywa, bo kto ma, będzie mu dodane...
Artur Zawisza
http://aniol-ave.blogspot.com/