W
ostatnią niedzielę starego roku, na którą w nowym
kalendarzu liturgicznym przesunięto także Święto Jezusa Chrystusa
Króla Wszechświata, w kościołach polskich odczytywano List
Episkopatu Polski O królowaniu Jezusa Chrystusa przyjęty
uprzednio na 359. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski w
Warszawie w dniach 2-3 października 2012 roku. List ten wzbudził
już sporą konsternację pośród części duchowieństwa i
wiernych, zwłaszcza tych zaangażowanych w akcję na rzecz
intronizacji Jezusa Chrystusa Króla Polski, a nawet – nie ma
co ukrywać – smutek i przygnębienie. Niektórzy pocieszali
się, że chodzi tu jedynie o skorygowanie pewnych błędnych lub
przesadnie egzaltowanych form tego ruchu, prowadzących do zagrożenia
sekciarstwem i nieposłuszeństwem. Wydaje się jednak, że takie
odczytanie treści i intencji Listu byłoby niewystarczające lub
zgoła fałszywe. Przyjrzyjmy się zatem naprzód jego głównym
tezom.
Biskupi
wychodzą od spostrzeżenia, iż przyjęcie prawdy o królowaniu
Chrystusa – która ma swe głębokie korzenie biblijne –
tak jak i kiedyś, gdy podczas pobytu na ziemi Syna Bożego chciano
Go obwołać królem Izraela po cudownym rozmnożeniu przezeń
chleba, znamionuje brak głębszego spojrzenia. Czują się
przeto zobowiązani do przypomnienia podstawowych
elementów biblijnego orędzia o Jego Królowaniu.
Czynią to dalej szeroko, postępując wedle takich tematów,
ilustrowanych licznymi przywołaniami odnośnych tekstów
świętych, jak: 1. Królowanie Boga w świecie i pośród
ludu Przymierza; 2. Zapowiedzi Mesjasza jako idealnego Króla;
3. Królestwo Boże przychodzi w Jezusie; 4. Królestwo
Boże w zmartwychwstałym Panu. Ten materiał egzemplifikacyjny,
powszechnie znany i sam przez się oczywisty, służy im do
wyciągnięcia wniosków duszpasterskich – i to one muszą
zostać poddane analizie. Wnioski te są następujące.
Po
pierwsze, z nauki, iż królestwo Boże urzeczywistnia się w
świecie już od momentu przyjścia Chrystusa, biskupi wyprowadzają
konkluzję, iż nie ma ono [to królestwo] nic
wspólnego z jakąkolwiek formą panowania człowieka w
świecie, następnie zaś – odnosząc się do marzeń bliżej
nieokreślonych, a przeto zagadkowych „nas”, o realizacji takiego
królestwa w świecie, bez najmniejszych zakłóceń,
konstatują, iż myślenie (…) że wystarczy obwołać
Chrystusa Królem Polski, a wszystko zmieni się na lepsze,
trzeba uznać za iluzoryczne, wręcz szkodliwe dla rozumienia i
urzeczywistnienia Chrystusowego zbawienia w świecie. Pozostawiając,
póki co, na boku kwestię – trudną do zweryfikowania choćby
ze względu na szeroki i luźny kwantyfikator – identyfikacji tych,
którzy (być może) naprawdę tak myślą, należy zauważyć,
że jest to niezwykle mocny werdykt, albowiem w grę wchodzi nie
tylko iluzoryczność takiego sposobu myślenia, ale wprost
zagrożenie dla zbawienia, a przecież nie ma wyższego prawa
Kościoła aniżeli zbawienie dusz (salus animae suprema lex)!
Po
drugie, z tego samego faktu nieprzerwanej realizacji królestwa
Jezusa i otrzymanej z Jego łaski możliwości rozwijania go w
sobie i pośród nas, wypływa niezwykle kategoryczny w tonie
wniosek: Nie trzeba więc Chrystusa ogłaszać Królem,
wprowadzać Go na tron. (…) Trzeba natomiast uznać i przyjąć
Jego królowanie, poddać się jego władzy, która
oznacza moc obdarowywania nowym życiem, z perspektywą życia na
wieki. Realizacja zadania zakłada przyjęcie tego, co Jezus daje,
domaga się życia Jego miłością i dzielenie się Nim z innymi.
Chodzi o umiłowanie Jezusa do końca, oddanie mu swego
serca, zawierzenie Mu naszych rodzin, podjęcie posługi miłości
miłosiernej i posłuszeństwa tym, których ustanowił
pasterzami. Ten konkretny program nie potrzebuje jakiejkolwiek
formy intronizacji. Konieczne jest szerokie otwarcie drzwi Jezusowi,
oddanie Mu swego życia. Gdy dokonamy tego w naszych domach i
parafiach, zmieni się oblicze naszej Ojczyzny i Kościoła.
Szczególną drogą może być uznanie królowania Jezusa
poprzez umiłowanie Jego Najświętszego Serca. Początkiem tej drogi
niech będzie odnowienie dziś, we wszystkich świątyniach, aktu
poświęcenia rodziny ludzkiej Jezusowi Chrystusowi Królowi
Wszechświata.
Przesłanie
Listu jest więc dobitne i jasne; można rzec, iż Pasterze Kościoła
w Polsce powiedzieli wszystkim pragnącym intronizacji Jezusa
Chrystusa Króla: point de rêveries! To, że jest
ono dobitne i jasne, nie znaczy wszelako koniecznie, iż
nieproblematyczne i zrozumiałe w sensie doktrynalnym. Cóż
jednak począć z taką konfuzją? Otóż, dla świadomego i
znającego istotę posłuszeństwa katolika nie ma innej drogi, jak
skonfrontować to, co dla katolickiego sumienia niepokojące, z
możliwie najwyższym dla danej kwestii pod względem autentyczności
i pewności doktrynalnej nauczaniem Magisterium Kościoła.
Szczęśliwie, dysponujemy takim wykładnikiem owego nauczania w
postaci encykliki poświęconej specjalnie zagadnieniu królewskiej
godności Chrystusa Króla (i połączonej z ustanowieniem
Święta Chrystusa Króla) Quas primaspapieża Piusa XI z
11 grudnia 1925 roku. Przyjrzyjmy się zatem z kolei temu, co
sam pontifex maximus Kościoła katolickiego naucza w tym
samym zakresie, co poruszany w aktualnym Liście polskich biskupów.
Pierwszą,
uderzającą cechą nauki papieskiej o królewskiej godności
Chrystusa jest teologicznie bogata i precyzyjna wielostronność oraz
wielorakość znaczeń tego terminu. Papież Pius XI zauważa tu i
znaczenie metaforyczne (Chrystus jest Królem w znaczeniu
przenośnym ze względu na najwyższy stopień dostojeństwa,
przewyższający i wyprzedzający wszystkie stworzenia), z czego
wynika, iż powinien On panować w ludzkich umysłach, wolach i
sercach, i jako Ten, który będąc współistotnym
Ojcu, wszystko ma wspólne z Ojcem, a więc także najwyższe i
nieograniczone władztwo nad wszystkim stworzeniem [Quas primas,
8]. Ojciec Święty wskazuje też dwa fundamenty królewskiej
godności Chrystusa. Pierwszym jest unia hipostatyczna natury boskiej
i ludzkiej w Osobie Syna Bożego, z czego wynika, iż Chrystusowi
panującemu na mocy tego zjednoczenia nad całym stworzeniem należy
się uwielbienie – i jako Bogu, i jako człowiekowi – tak od
ludzi, jak od aniołów. Drugim, i poniekąd przewyższającym
pierwszy, fundamentem tego panowania jest dzieło Odkupienia:
Chrystus jest naszym Panem nie tylko z prawa natury, lecz także
z prawa, które sobie nabył[Quas primas, 12] kupując
nas zapłatą wielką (1 Kor 6, 20), czyli przelaną
za nasze zbawienie Swoją Przenajświętszą Krwią. W sensie
esencjalnym wreszcie panowanie Chrystusa obejmuje trojaką władzę,
wyczerpującą zresztą istotę panowania: nauczania, ustanawiania
prawa i sądzenia. Ową plenitudo potestatis, jaką ma nad nami
Chrystus, wyrażają Jego własne słowa: Dana mi jest wszelka
władza w Niebie i na ziemi. Wszelka, a nie tylko nad rodzinami,
domami i parafiami!
Papież
Pius XI stwierdza dalej, iż królestwo
Chrystusowe jest głównie duchowe i do
duchowych rzeczy się odnosi [Quas primas, 13]. Znaczy to,
że chcący weń wejść, przygotowują się poprzez pokutę,
nie mogą zaś inaczej wejść, jak przez wiarę i chrzest (…): to
królestwo przeciwstawia się jedynie królestwu szatana
i mocom ciemności, a od swych zwolenników wymaga nie tylko,
aby oderwali się od bogactw i rzeczy ziemskich i wyżej cenili nad
nie skromność obyczajów i łaknęli i pragnęli
sprawiedliwości [Quas primas, 14]. Pod tym względem wywód
naszych biskupów na temat eschatologicznego sensu królowania
Chrystusa zdaje się być kompatybilny z nauczaniem Ojca Świętego
Piusa XI. Lecz głównie nie znaczy wyłącznie, a właśnie to
ostatnie można, a nawet inaczej się nie da, wydedukować z ich
Listu. Tymczasem, Pius XI naucza czegoś zgoła zupełnie innego,
powiadając: Błądziłby (…) bardzo ten, kto by odmawiał
Chrystusowi człowiekowi władzy nad jakimikolwiek sprawami
doczesnymi, kiedy on od Ojca otrzymał nieograniczone prawo nad
stworzeniem tak, iż wszystko poddane jest Jego woli [Quas
primas, 15]. Prymat sensu duchowego (eschatologicznego) tego
królestwa nad sensem doczesnym – wyjaśnia Pius XI –
należy rozumieć wyłącznie w tym znaczeniu, że nie było
nigdy zamiarem Pana Naszego zastępować władców ziemskich i
stać się jednym – choćby i najpotężniejszym – z nich,
albowiem królestwo Jego nie jest z tego świata. To, iż
danego Mu od Ojca prawa do władzy nad całym stworzeniem Chrystus
Król nie wykonywał bezpośrednio ani podczas swojej ziemskiej
misji, ani nadal nie wykonuje go od czasu Wniebowstąpienia, jest
Jego – można rzec – „suwerenną decyzją”. Mógłby
tak uczynić, gdyby chciał, i uczynić wszystkich władców
ziemskich swoim „podnóżkiem”, ponieważ ma do tego prawo,
które nie może być przez nikogo kwestionowane; lecz Jego
wolą było z niego nie korzystać. Możemy się jedynie domyślać,
że taki sposób postępowania wynika z Opatrznościowego planu
Stwórcy wobec człowieka, który w pełni wolności
swojej woli winien w tym planie uczestniczyć i świadomie poddać
się panowaniu Chrystusa jako swojego przewodnika w drodze ku Ojcu.
Jednak ta okoliczność, iż jedni ludzie panowaniu temu poddają się
chętnie, inni opieszale, jeszcze inni zaś w ogóle tego
uczynić nie chcą lub wręcz pragną temu panowaniu zaprzeczyć, nie
zmienia niczego w czyjejkolwiek pozycji względem nieograniczoności
władzy Króla Królów i Władcy Władców.
Na
marginesie zauważyć warto, że w Liście biskupów zupełnie
inaczej niż w encyklice Piusa XI ukazany został stosunek
starożytnych Izraelitów do idei królestwa
mesjańskiego. Papież przywołał bowiem właśnie, jako
egzemplifikację błędnego (bo terrestrializującego, czy też –
jak by powiedział Eric Voegelin – immanentyzującego eschaton)
pojmowania nadprzyrodzonego sensu królestwa Chrystusa,
spolityzowany mesjanizm żydowski, przepojony pragnieniem czysto
doczesnej potęgi i chwały Izraela. Właśnie aby zaznaczyć tę
fundamentalną różnicę Chrystus Pan zbijał ich [żydów,
a nawet samych apostołów] czcze mniemania i odbierał im
nadzieję na to, iż Mesjasz wywalczy ludowi i przywróci
Królestwo Izraelskie [Quas primas, 13]. Biskupi natomiast
uważają, że Bożą pomoc i wsparcie Izraelici przeżywali
jako wydarzenie religijne, a równocześnie jako wezwanie nie
do budowania potęgi militarnej, politycznej czy gospodarczej, lecz
do odnowienia przymierza z Bogiem i bardziej wiernego wypełniania
Bożego Prawa; tymczasem, księgi Starego Testamentu dostarczają
niezliczonej ilości dowodów na to, że w ten sposób
przeżywali to jedynie nieliczni Izraelici, w gruncie rzeczy prawie
wyłącznie prorocy.
Nie
koniec na tym, albowiem władza Chrystusa Króla nad całą
sferą doczesną została przez papieża Piusa XI skonkretyzowana w
sposób niepodlegający żadnej wątpliwości właśnie jako
władza także w sensie politycznym – ściślej:
państwowo-politycznym. I nie ma tu żadnej różnicy –
mówi papież – między jednostkami, rodzinami czy
państwami, ponieważ ludzie złączeni w społeczeństwie niemniej
podlegają władzy Chrystusa, jako jednostki. Zaiste On jest źródłem
zbawienia dla pojedynczych ludzi, jak i dla ogółu (…). On
sam jest sprawcą pomyślności i prawdziwej szczęśliwości tak dla
pojedynczych obywateli, jak dla państwa [Quas primas, 15]. Jak
widać, Pius XI wcale nie uważał wiary w owo źródło
pomyślności wspólnoty politycznej za „iluzoryczną”, a
tym bardziej „szkodliwą” dla zbawienia, acz oczywiście nie może
ona przybierać postaci „magicznej”; to jednak, iż sama
intronizacja byłaby czymś w rodzaju „czarodziejskiej różdżki”,
odmieniającej automatycznie i bezwysiłkowo wszystko na lepsze,
wygląda jednak na nadinterpretację ze strony sygnatariuszy Listu.
Uznanie
podległości wspólnot politycznych władzy Chrystusa nie jest
jednakowoż tylko prostą konstatacją, jako konieczny wynik
poprzedzającego ją rozumowania. Wikariusz Chrystusa nie opisuje
tutaj jakiegoś „prawa natury” tak nieodpartego, jak na przykład
prawo grawitacji, albowiem źle zreflektowana, lecz zawsze wolna,
wola ludzka może temu panowaniu się przeciwstawić lub je
ignorować. Dlatego, Społeczne Królestwo Chrystusa jest w
encyklice prezentowane nie jako coś danego, lecz zadanego, jako
powinność nałożona na piastunów władzy doczesnej wraz z
ich poddanymi. Są oni wprost wezwani do publicznego okazywania
swojego poddaństwa Królowi Królów – pod
rygorem utraty niezbędnego do sprawowania władzy autorytetu oraz
ryzyka umniejszenia dobra powierzonych ich pieczy ojczyzn: Niechże
więc rządcy państw nie wzbraniają się sami i wraz ze swoim
narodem oddać królestwu Chrystusowemu publicznych oznak
czci i posłuszeństwa, jeżeli pragną zachować nienaruszoną swą
powagę i przyczynić się do pomnożenia pomyślności swej
ojczyzny[Quas primas, 15].
Na
koniec wreszcie, Pius XI wyraża nadzieję, że obchodzone odtąd
corocznie, uroczyście i publicznie Święto Chrystusa Króla rychło
sprowadzi z powrotem społeczeństwo do Najukochańszego Zbawcy [Quas
primas, 21]. Będzie ono napomnieniem tak dla jednostek, jak
dla władz i rządzących, przywiedzie im bowiem na myśl
ów sąd ostateczny, na którym Chrystus, nie tylko
usunięty z życia publicznego, lecz także przez wzgardę
zlekceważony i zapoznany, bardzo surowo pomści tak wielkie
zniewagi, ponieważ godność Jego królewska tego się
domaga, aby wszystkie państwa tak w wydawaniu praw i w wymierzaniu
sprawiedliwości, jak też w wychowaniu młodzieży w zdrowej nauce i
czystości obyczajów zastosowały się do przykazań Bożych i
zasad chrześcijańskich [Quas primas, 26]. Z tego powodu
szczególnie znaczące – także z uwagi na późniejsze
losy tego święta – jest podane przez papieża uzasadnienie
wyznaczenia terminu uroczystości na ostatnią niedzielę
października, tj. poprzedzającą uroczystość Wszystkich
Świętych: A do obchodzenia tego święta wydała się
najodpowiedniejsza spośród innych ostatnia niedziela
października, która prawie zamyka okres roku
kościelnego: w ten sposób rozpamiętywanie w ciągu roku
tajemnic życia Jezusa Chrystusa zakończy się niejako i pomnoży
świętem Chrystusa Króla i zanim obchodzić
będziemy chwałę Wszystkich Świętych, wysławiać i głosić
będziemy chwałę Tego, który tryumfuje we wszystkich
Świętych i wybranych [Quas primas, 25]. Nie należy odsuwać
obchodzenia tego święta całkowicie w sferę eschatologiczną, w
którą rok liturgiczny przenosi po uroczystości Wszystkich
Świętych, lecz trzeba zakorzenić ją także mocno na ziemi, w
sferze społecznej właśnie. Chodzi przecież o to, aby Jezusa
Króla wyprowadzić z zacisza świętych przybytków,
jak gdyby z ukrycia i wiodąc Go w tryumfalnym pochodzie po ulicach
miast (…) przywrócić [Mu] wszystkie prawa królewskie [Quas
primas, 23].
Konfrontacja
owych dwóch dokumentów ukazuje zatem wielorakie i
fundamentalne różnice w pojmowaniu królowania
Chrystusa. Biskupi polscy kładą wyłączny nacisk na sens
eschatologiczny królestwa mesjańskiego, negując wprost
potrzebę jego zaistnienia w sferze społecznej, a zatem i
politycznej (wprowadzamy to pleonazmatyczne właściwie rozróżnienie,
tylko dlatego, że w języku politycznego modernizmu – zwłaszcza
za sprawą, z jednej strony, liberalizmu, z drugiej zaś, heglizmu –
to, co „społeczne”/„obywatelskie”/„cywilne” zostało
sztucznie oddzielone od tego, co
„polityczne”/„państwowe”/„publiczne”). Papież mówi
wyraźnie, że Chrystus Król ma panować także społecznie,
czyli nad narodami i państwami. Biskupi uważają za zupełnie
wystarczające królowanie Chrystusa w rodzinach, domach i
parafiach. Papież jednoznacznie nakazuje, aby królowanie to
uznawali rządcy państw, zwłaszcza w sferze legislacyjnej,
jurydycznej i wychowawczej. Biskupi ograniczają swoje postulaty do
aktu poświęcenia rodziny ludzkiej Jezusowi Chrystusowi Królowi
Wszechświata w świątyniach. Papież domaga się, aby prawa
królewskie Chrystusa Króla były potwierdzone w sferze
publicznej (w tryumfalnym pochodzie na ulicach miast), nie zaś, aby
Króla Królów skrywano w zaciszu świętych
przybytków. Na każdym kroku jest tu zatem wykluczająca się
teza i antyteza, których niepodobna „znieść” w żadnej
syntezie. Co więcej, nie sposób nie dojść do wniosku, że
obecny w Liście biskupów zarzut o brak głębszego
spojrzenia na prawdę o królowaniu Chrystusa, dałby się
odnieść właśnie do nauczania papieża Piusa XI, albowiem to, co
biskupi zdają się uważać za spojrzenie „płytkie” – czyli
potwierdzenie przez zwierzchników wspólnot politycznych
publicznego, społecznego panowanie Chrystusa – jest właśnie tym,
o co upominał się kategorycznie i jednoznacznie ten papież!
Może
jednak – podniesie ktoś – taką możliwość stwarza odwołanie
się przez sygnatariuszy Listu właśnie do kategorii rodziny
ludzkiej? Niestety, złudna to nadzieja. „Rodzina ludzka”
albowiem to wprawdzie najszersza z możliwych kategoria
antropologiczna i doczesna, ale w żadnym razie nie może ona
stanowić nawet substytutu kategorii (zorganizowanego wspólnotowo,
więc z konieczności hierarchicznie) społeczeństwa politycznego;
to jedynie wykładnik gatunkowej solidarności (genus humanum)
wszystkich potomków Adama i Ewy, dziedziczących i tę samą
istotę gatunkową bytu stworzonego na podobieństwo Boże (imago
Dei), i ten sam grzech pierworodny; lecz „rodzina ludzka” to
nie civitas. Adam i Ewa wraz ze swoimi dziećmi tworzyli już
rodzinę ludzką, ale Miasto założył dopiero Kain, nazywając je
imieniem swego syna Henocha (można by więc rzec, że także dlatego
każde Miasto, jakie odtąd zostało założone, musi w jakimś
sensie wypłacić się Bogu za zbrodnię kainową kultem
przebłagalnym i uwielbieniem). „Rodzina ludzka” i państwo
(civitas) byłyby tylko w jednym wypadku tożsame: gdyby doszło do
powstania naprawdę uniwersalnego państwa światowego, poza
którego potestas i iurisdictio nie
pozostawałaby dosłownie żadna istota ludzka żyjąca na ziemi.
Pytanie jednak czy to w ogóle i możliwe, i pożądane, a
jeśli nawet pożądane, to komu oddawałaby cześć taka civitas
terrena universalis: Bogu czy… człowiekowi?
Otóż
to: trzeba odnieść się tu jeszcze do owego stwierdzenia zawartego
w Liście, iż królestwo Boże nie ma nic wspólnego
z jakąkolwiek formą panowania człowieka w świecie. Na pierwszy
rzut oka tezie tej niepodobna nic zarzucić, a nawet może ona zdawać
się oczywistym truizmem oraz ostrzeżeniem przed jakąkolwiek formą
antropolatrii. Od razu jednak można zauważyć, że przynajmniej w
jednym wypadku ta na pozór oczywista teza pozostaje w
sprzeczności z nauką Piusa XI, iż – jeżeli głębiej
wnikniemy w rzecz – to ujrzymy, iż Chrystus jest Królem
nie tylko jako Bóg, Syn Boży, Druga Osoba Trójcy
Świętej, ale – we właściwym tego słowa znaczeniu imię
i władzę króla, należy przyznać Chrystusowi jako
człowiekowi [Quas primas, 14]. Nie koniec zresztą na tym, acz
dalsze wnioski mogą być formułowane już tylko hipotetycznie,
ponieważ nie jest jasne, co właściwie biskupi chcieli wyrazić
przez to, co napisali. Czy odrzucenie – w kontekście królowania
Chrystusa – „jakiejkolwiek formy panowania człowieka nad
światem” dotyczy panowania jakiegoś konkretnego człowieka
(polityka, rządzącego), czy ma sens ogólno-antropologiczny,
gatunkowy (człowieka w ogóle, jako „pana świata”?), czy
jednego i drugiego? Jeżeli zachodzić by miał pierwszy przypadek,
to można zauważyć, że jest to ostrzeżenie in
concreto skierowane w próżnię, bo nic nie wiadomo, aby
jacykolwiek postulatorzy intronizacji Chrystusa jako Króla
Polski domagali się specjalnego wywyższenia tym aktem, dajmy na to,
p. prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, p. premiera Donalda Tuska
czy jakiejkolwiek innej (ludzkiej) osoby rządzącej lub aspirującej
do rządzenia. Jeżeli zaś chodzi o drugie znaczenie, to jest rzeczą
zadziwiającą, że biskupi zdają się nie dostrzegać ani tego, że
właśnie uznanie za Króla Chrystusa wyklucza raz na zawsze
możność identycznej pozycji – Króla Królów,
od którego płynie wszelka auctoritas i wszelka
władza – jakiegokolwiek człowieka; ani tego, że żyjemy w epoce
i w systemie, który na miejscu Chrystusa postawił jako źródło
wszelkiej władzy i jej prawomocności „człowieka kolektywnego”,
„suwerenny” Demos! Chociaż w tym liście nie ma żadnego
odwołania do kwestii ustrojowych, to przecież skądinąd, i z
trudnej do policzenia ilości wypowiedzi współczesnych
hierarchów Kościoła, wiadomo dobrze, że nie budzi ich
zastrzeżeń, a nawet jest wychwalany, właśnie ten –
demokratyczny – ustrój, w którym panowanie człowieka
(kolektywnego) w świecie, śmiertelnego boga Demosa, jest
konstytucyjną grundnorm, zasadą zasad, co czyni ten ustrój
niczym innym, jak antropoteistyczną herezją!
Na
koniec, wolno wyrazić przypuszczenie, że niedopowiedzianą intencją
sygnatariuszy Listu zdaje się być pragnienie zaoszczędzenia
rządzącym w naszym „demokratycznym państwie prawa”, które
zakłada wywodzenie obowiązujących w nim norm tak z wiary w Boga,
jak „z innych źródeł”, kłopotu, jaki niewątpliwie
sprawia im sam postulat intronizacji, jakże zakłócający
powszechnie pożądany i przez świeckich, i przez purpuratów,
patronat św. Spokoju. Wbrew miotanym przez chrystofobów
oskarżeniom o „wtrącanie się do polityki”, współczesny,
posoborowy Kościół hierarchiczny daje nieustanne dowody
najdalej posuniętej uprzejmości, powściągliwości i spolegliwości
wobec „świeckiego państwa”, przynajmniej w zakresie realizacji
tego, co najważniejsze – czyli właśnie Społecznego Królowania
Chrystusa (bo jeśli chodzi o interesy doczesne i materialne energia
stanu duchownego wykazuje znacznie wyższy poziom natężenia).
Zachodzi zatem pytanie czy Kościół winien być naprawdę
Kościołem uprzejmym, taktownym i powściągliwym w reprezentowaniu
Swojego Boskiego Założyciela? Czy Chrystus Pan nakazał Swoim
apostołom kurtuazję i delikatność względem rządców tego
świata, czy raczej nastawanie „w porę i nie w porę”? Pytanie
to oczywiście retoryczne, bo wszakże ta cząstka Kościoła, która
wciąż pielgrzymuje po ziemi nazwana została nie Kościołem
uprzejmym, lecz Ecclesia Militans.
Jacek
Bartyzel
http://aniol-ave.blogspot.com/