dr Jacek Bartyzel
Idea Społecznego Królestwa Chrystusa przenika naukę Kościoła
katolickiego na wszystkich etapach jego ziemskiego pielgrzymowania od
chwili ustanowienia go przez Boskiego Założyciela. W sposób oczywisty i
łatwy do potwierdzenia wielokrotnymi przykładami zakorzenia się ona w
treści nauczania samego Chrystusa Pana, przekazanej nam w księgach
Nowego Testamentu i w całej Tradycji apostolskiej, jak również – na
zasadzie antycypacji i prefiguracji – w księgach Starego Testamentu,
zwłaszcza prorockich.
Zrozumiałe przeto, że przez wieki była ona także oczywistością dla
słuchających Słowa Bożego rzesz katolików, a nawet dla wielu
chrześcijan, którzy z różnych powodów i w różnych okolicznościach
odpadli w toku dziejów od prawdziwego Kościoła…
Zarazem nie powinno budzić sporów stwierdzenie, że doktrynalną
kulminacją nauczania pontyfikalnego w tym zakresie była ogłoszona 11
grudnia 1925 r. encyklika papieża Piusa XI O królewskiej godności
Chrystusa Pana, zatytułowana zgodnie ze zwyczajem od dwóch pierwszych
słów tekstu, Quas primas, zaś liturgicznym tego zwieńczeniem było
jednoczesne ustanowienie święta Chrystusa Króla.
Wskazane powyżej okoliczności otwierają dwie drogi prezentacji
zagadnienia. Pierwszą byłoby możliwie pełne i usystematyzowane
przedstawienie idei Społecznego Królestwa Chrystusa w doktrynie
katolickiej i w całej historii Kościoła, unaoczniające wszystkie etapy
jej rozwoju i pogłębionego w różnych aspektach jej rozumienia.
Wymagałoby to trudnego do oszacowania co do rozmiarów, zapewne nawet
wielotomowego, studium, którego autor musiałby mieć jednocześnie
kompetencje przynajmniej teologa, filozofa i historyka Kościoła, a
zapewne jeszcze i w wielu bardziej szczegółowych dyscyplinach. Jest to
dla nas, niestety, nieosiągalne. Pozostaje nam zatem druga możliwość,
którą, nolens volens, obieramy, tj. streszczenia głównych punktów
encykliki Piusa XI, będącej przecież – jak to już zaznaczono – zwięzłą
syntezą owej nauki, prócz tego zaś przedstawienia najtrafniejszego w
naszym rozeznaniu komentarza filozoficznego do owej encykliki, wreszcie
zasygnalizowania raczej niż pełnej dokumentacji jej recepcji oraz
dalszych losów samej idei w świecie katolickim. Zaznaczyć jeszcze
wypada, że wszystkich tych czynności dokonujemy jedynie na gruncie
posiadanych kompetencji historyka idei i filozofa polityki.
Królewska godność Chrystusa w nauczaniu Piusa XI
Znaczące dla omawianego tematu sformułowania pojawiają się już w
preambule Quas primas. Ojciec Święty nawiązuje tam do encykliki
inaugurującej jego pontyfikat – Ubi arcano Dei z 23 grudnia 1922 r., w
której jako najgłębsza przyczyna nawiedzającej świat nawałnicy zła
(chodziło, rzecz jasna, o wojnę światową i rewolucję bolszewicką)
wskazane zostało usunięcie Jezusa Chrystusa i Jego prawa z obyczajów,
życia prywatnego i rodzinnego, ale także z życia publicznego. Zauważmy,
że skoro papież mówi o „usunięciu”, znaczy to, że uprzednio prawo
Chrystusowe i On sam musieli być we wskazanych sferach w jakiś sposób
obecni, albowiem nie można usunąć czegokolwiek, co nie znajdowałoby się
na danym miejscu.
Jedynym lekarstwem na ten nieszczęsny stan rzeczy oraz jedyną nadzieją
prawdziwego i trwałego pokoju między ludźmi, klasami i narodami jest
powszechne przywrócenie panowania Chrystusa. W inauguracyjnej encyklice
Piusa XI społeczno-polityczny wymiar tego panowania, będący tematem
przewodnim Quas primas, został już in nuce wyłożony następującymi słowy:
Chrystus Pan króluje w końcu w społeczności państwowej, gdy najwyższą
cześć oddaje się Bogu a z Boga wyprowadza się pochodzenie władzy i
wszystkie jej prawa, ażeby tym samym nie było nadużycia ze strony
rządzących ani braku rozumnego posłuszeństwa ze strony poddanych i aby
Kościół cieszył się tym stanowiskiem, jakie mu sam Zbawiciel
wyznaczył, to jest był uznany jako organizacja niezależna, jako
nauczyciel i przewodnik państw i narodów, nie w tym znaczeniu, jakoby
miał władzę państwową zmniejszać -albowiem państwa posiadają w swoim
porządku pełność władzy – ale na to, aby je udoskonalić podobnie jak
łaska udoskonala naturę ludzką. W ten sposób staną się państwa dla
ludzi walną pomocą w osiągnięciu najwyższego celu, którym jest
szczęśliwość wieczna, a równocześnie dadzą trwałą podstawę dla
pomyślności doczesnej. Jak widać, papież pozostaje tu literalnie na
gruncie Tomaszowej wykładni relacji między (kościelnym) „sternikiem” a
(państwowym) „cieślą” oraz zadań każdej z societatis perfectas we
właściwych im zakresach. W Quas primas uderza atoli również spora, mimo
wszystko, doza optymizmu sternika nawy Chrystusowej, pomimo wskazania
przytłaczających świat powojenny nieszczęść, jako że pośród owej
„nawałnicy zła” postrzega on dopiero powstały, czy też silniej
rozbudzony, ów prąd wśród ludów ku Chrystusowi i Kościołowi Jego, (…) iż
wielu z tych, co wzgardziwszy panowaniem Odkupiciela [...],
przygotowują się spiesznie i dojrzewają, by wrócić do obowiązków
posłuszeństwa.
Wykład nauki o królowaniu Chrystusa papież rozpoczyna od objaśnienia
sensu i zakresu wielorakości znaczeń tego atrybutu. Na pierwszym
(chronologicznie, ze względu na dawność posługiwania się tą atrybucją)
miejscu jest tu znaczenie metaforyczne: Chrystus jest Królem w
znaczeniu przenośnym ze względu na najwyższy stopień dostojeństwa,
przewyższający (i oczywiście wyprzedzający) wszystkie stworzenia. Z tego
względu Chrystus króluje i królować powinien w ludzkich umysłach (bo
jest Prawdą, z której ludzie winni czerpać), w ludzkiej woli (bo jedynie
w hipostatycznym zjednoczeniu obu Jego natur nieskazitelna wola ludzka
stosuje się zupełnie do woli Bożej) oraz w ludzkich sercach (jako
przewyższająca wszystko Miłość, przyciągająca dusze). W innym, i
głębszym jednak, znaczeniu Chrystus jest Królem jako człowiek, o którym
jedynie można powiedzieć, że od Ojca otrzymał władzę i cześć i
królestwo (Dn 7,13-14), jako ten, który będąc wspólistotnym Ojcu,
wszystko ma wspólne z Ojcem, a więc także najwyższe i nieograniczone
władztwo nad wszystkim stworzeniem [Qp, 8].
Powyższy tryb wykładu zostaje następnie uzupełniony przez argumentację
historyczno-egzegetyczną w świetle Pisma Świętego. Pius XI daje w tym
miejscu zwięzły przegląd (jak sam zaznacza: z lekka dotykając [Qp, 10])
odnoszących się do królowania i Królestwa Chrystusa, licznych proroctw
Starego Testamentu, w tym prefiguracji przyszłego prawdziwego Króla
nad Syjonem i Króla Izraela w Księdze Liczb (24, 19) i w Psalmach (Ps 44
i 71) oraz w przepowiedniach Izajasza (Iz 9, 6-7), Jeremiasza (Jr 23,
5), Daniela (Dn 2, 44 i 7, 14-15) i Zachariasza (Zch 9, 9). Następnie
czyni to samo w odniesieniu do Nowego Testamentu, z powołaniem się na
Ewangelie według św. Łukasza (Łk 1, 32-33), Mateusza (Mt 25, 31-40 oraz
28, 18) i Jana (J 18, 37), a także na Apokalipsę (Ap 19, 16) oraz listy
św. Pawła do Hebrajczyków (Hebr 1, 1) i Pierwszy list do Koryntian (1
Kor 15, 25). Występujący tak licznie w księgach Nowego Testamentu tytuł
królewski (Kyrios, Basileus) Chrystusa, nabrał kształtu doktrynalnego (o
czym Pius XI wspomina nieco wcześniej) wraz ze zdefiniowaniem przez
Sobór Nicejski w 325 r. dogmatu o współistotności Syna z Ojcem, kiedy
to Sobór włączając do Symbolu czyli składu wiary, słowa „którego
królestwa nie będzie końca „, stwierdził królewską godność Chrystusa
[Qp, 7]. Tę część domyka wspomnienie nieprzerwanej od starożytnych
ksiąg liturgicznych świadomości królewskości Chrystusa w liturgii
kościelnej, przy czym godny podkreślenia jest fakt wskazania przez Ojca
Świętego, iż w tym nieustannym wysławianiu Chrystusa-Króla, łatwo można
zauważyć prześliczną harmonię między naszymi a wschodnimi
obrzędami[Qp, 11]. Tym samym papież wskazuje podstawę autentycznego
ekumenizmu, którą jest jedynie zachowanie zgodności pomiędzy lex orandi
a lex credendi.
Powracając do wykładu doktrynalnego, papież wskazuje dwa fundamenty
królewskiej godności Chrystusa. Pierwszym jest unia hipostatyczna
natury boskiej i ludzkiej w Osobie Syna Bożego, z czego wynika, iż
Chrystusowi panującemu na mocy tego zjednoczenia nad całym stworzeniem
należy się uwielbienie – i jako Bogu, i jako człowiekowi -zarówno od
ludzi, jak i od aniołów. Tę implikację panowania Chrystusa z mocy Jego
istoty i natury podkreślał już, cytowany w encyklice, św. Cyryl
Aleksandryjski. Drugim i poniekąd przewyższającym pierwszy (przynajmniej
w zakresie tego, co może być dla nas piękniejszego lub milszego do
pomyślenia), fundamentem tego panowania jest dzieło Odkupienia; Chrystus
jest naszym Panem nie tylko z prawa natury, lecz także z prawa, które
sobie nabył [Qp, 12] kupując nas zapłatą wielką (1 Kor 6, 20), czyli
przelaną za nasze zbawienie Swoją Przenajświętszą Krwią.
Papież przechodzi następnie do esencjalnego określenia panowania
Chrystusa, które obejmuje trojaką władzę, wyczerpującą zresztą istotę
panowania: nauczania, ustanawiania prawa i sądzenia. W tym fragmencie
encykliki godne podkreślenia jest połączenie dwóch języków opisujących
odmiennie naturę władzy: tradycyjnego – wspólnego terminologii
eklezjalnej i klasycznej filozofii polityki, oraz nowoczesnego,
znamiennego dla „konstytucjonalizmu”. Z jednej strony bowiem Pius XI
mówi nie o trzech władzach oddzielnie, tylko o władzy trojakiej,
akcentując w ten sposób substancjalną jedność władzy, bez –
ontologicznie niemożliwej – separacji owych władz. Jak każda prawdziwa
władza, również i ta – najwyższa – władza Syna Bożego nad stworzeniem
jest realnie jedna; tylko myśl nie, dla uwydatnienia ich funkcjonalnego
odniesienia, można je „oddzielić”. Z drugiej strony papież
wykorzystuje – zapewne dla celów dydaktycznych, aby lepiej dotrzeć ze
swoim przesłaniem do umysłów poddanych obróbce nowożytnego języka
konstytucjonalistycznego – pojęcie władzy wykonawczej, którą, jak
powiada, Chrystusowi ponadto należy przyznać [...] ponieważ wszyscy
powinni słuchać Jego rozkazów, i to pod groźbą kar, jakich uparci nie
mogą ujść’ [Qp, 13]. Poprzez takie instrumentarium terminologiczne
czytelnik encykliki musi skojarzyć sobie ową egzekutywę Syna Bożego z
wymienianymi wcześniej (obok władzy nauczania) legislatywą i judykaturą.
Można się zastanawiać czy ów „nowoczesny” implant był zabiegiem
doktrynalnie szczęśliwym; pragmatycznie jednak stanowił, być może
najskuteczniejszy sposób uzmysłowienia Chrystusowej plenitudo
potestatis ludziom, nawykłym do wyobrażania sobie władzy a totali
jedynie za pomocą Monteskiuszowego schematu trójpodziału władzy.
Kolejny temat rozwijany przez Ojca Świętego dotyczy natury i
właściwości Królestwa Chrystusowego. Zasadniczo jest ono duchowe i do
duchowych rzeczy się odnosi [Qp, 13]. Znaczy to, że chcący weń wejść,
przygotowują się poprzez pokutę, nie mogą zaś inaczej wejść, jak przez
wiarę i chrzest [...]: to królestwo przeciwstawia się jedynie królestwu
szatana i mocom ciemności, a od swych zwolenników wymaga nie tylko, aby
oderwali się od bogactw i rzeczy ziemskich i wyżej cenili nad nie
skromność obyczajów i łaknęli i pragnęli sprawiedliwości[Qp, 14].
Całkowicie mylne byłoby atoli twierdzenie, że Królestwo Chrystusa
odnosi się wyłącznie do rzeczy duchowych i ma sens jedynie
eschatologiczny. Pogląd taki jest jednym z najgrubszych błędów –
dodajmy, że rozpowszechnionych zwłaszcza obecnie. Prymat sensu duchowego
tego Królestwa – wyjaśnia Pius XI – należy rozumieć w tym znaczeniu,
że nie było nigdy zamiarem Pana Naszego zastępować władców ziemskich i
stać się jednym – choćby i najpotężniejszym – z nich, albowiem
królestwo Jego nie jest z tego świata. Nadprzyrodzonemu znaczeniu
Królestwa Chrystusa przeciwstawia się jedynie błędny sposób pojmowania
mesjańskiej misji Syna Bożego, właściwy przede wszystkim spolityzowanemu
mesjanizmowi żydowskiemu, przepojonemu pragnieniem czysto doczesnej
potęgi i chwały Izraela – i ewentualnie tym innym mesjanizmom, które
wzorując się na mesjanizmie żydowskim, dokonują analogicznej
terrestrializacji królestwa Bożego. Właśnie aby zaznaczyć tę
fundamentalną różnicę, Chrystus Pan zbijał ich [żydów, a nawet samych
apostołów] czcze mniemania i odbierał im nadzieję na to, iż Mesjasz
wywalczy ludowi i przywróci Królestwo Izraelskie [Qp, 13].
Chociaż zatem Królestwo Chrystusa nie jest z tego świata, On sam jest
władcą całego stworzenia, który jedynie dopóki żył na ziemi, wstrzymywał
się zupełnie od wykonywania tejże władzy i jak niegdyś wzgardził
troszczeniem się i posiadaniem rzeczy ludzkich, tak wówczas pozwolił i
pozwala dziś na nie tym, którzy je posiadają [Qp, 14]. Chrystus – i to
nie tylko jako Druga Osoba Trójcy Świętej, lecz również Chrystus
człowiek – otrzymał od Ojca nieograniczone prawo do całego ziemskiego
stworzenia, władzę nad wszystkimi sprawami doczesnymi. Cytowane wyżej
wyjaśnienie papieża zdaje się wskazywać, że fakt, iż tego prawa Chrystus
Król nie wykonywał bezpośrednio ani podczas swojej ziemskiej misji, ani
nadal nie wykonuje go od czasu Wniebowstąpienia, jest Jego – można
rzec -suwerenną decyzją. Mógłby tak uczynić, gdyby chciał, i uczynić
wszystkich władców ziemskich swoim „podnóżkiem”, ponieważ ma do tego
prawo, które nie może być przez nikogo kwestionowane; lecz Jego wolą
było z niego nie korzystać. Możemy się jedynie domyślać (a utwierdza nas
w tym nauka Kościoła), że taki sposób postępowania wynika z
opatrznościowego planu Stwórcy wobec człowieka, który w pełni wolności
swojej woli winien w tym planie uczestniczyć i świadomie poddać się
panowaniu Chrystusa jako swojego Przewodnika w drodze ku Ojcu. Jednak
ta okoliczność, iż jedni ludzie (i jedni rządzący) panowaniu temu
poddają się chętnie, inni opieszale, jeszcze inni zaś w ogóle tego
uczynić nie chcą lub wręcz pragną temu panowaniu zaprzeczyć, nie zmienia
niczego w czyjejkolwiek pozycji względem nieograniczoności władzy
Króla Królów i Władcy Władców. Człowiek, jak inne byty rozumne – anioły,
może być poddany władzy boskiej dobrowolnie lub nie, ale niczyja wola
nie jest władna stanąć w poprzek woli Bożej. W tym kontekście Pius XI
przytacza znamienne rozgraniczenie swojego poprzednika, Leona XIII, z
encykliki Annum Sacrum, tyczące trybu panowania Odkupiciela nad ludźmi w
zależności od ich statusu: już to katolików, już to chrześcijan w
ogólności, już to wszystkich niechrześcijan. Mianowicie: Panowanie Jego
obejmuje nie tylko ludy katolickie i nie tych samych tylko, którzy
chrztem świętym obmyci prawnie do Kościoła należą, choć błędnymi
mniemaniami sprowadzeni na bezdroża, lub niezgodą odłączeni od miłości,
ale ogarnia też wszystkich, którym braknie wiary chrześcijańskiej, tak,
że prawdziwie wszystek rodzaj ludzki zostanie pod władzą Jezusa
Chrystusa. Nie należy zatem mylić jurydycznej i dyscyplinarnej władzy
Kościoła nad formalnie należącymi do niego katolikami (i wszystkimi
ochrzczonymi, jako że tylko Kościół jest uprawnionym szafarzem
sakramentów) od powszechnego panowania Chrystusa nad wszystkimi
ludźmi, w tym niewiernymi, legitymizowanego – jak już wiemy – zarówno
naturą bosko-ludzką Chrystusa, jak i Jego nabyciem tego prawa poprzez
dzieło Odkupienia.
Powyższy wywód stanowi niejako introdukcję papieską do tezy głównej,
stanowiącej kwintesencję wykładu o społecznym panowaniu Chrystusa
Króla, rozciągającym się nie tylko na jednostki i wspólnoty nuklearne
(rodziny), lecz również na wspólnoty wyższego rzędu, na czele ze
wspólnotą polityczną – państwem (civitas, respublica). Jak podkreśla z
naciskiem papież, nie ma tu żadnej różnicy między jednostkami, rodzinami
czy państwami, ponieważ ludzie złączeni w społeczeństwie niemniej
podlegają władzy Chrystusa, jak jednostki [Qp, 15]. Powołując się w tym
miejscu na Dzieje Apostolskie (Dz Ap 4, 12) oraz na św. Augustyna (List
do Macedończyków, rozdz. 3), wyjaśnia, że to „On [Chrystus] jest
źródłem zbawienia dla pojedynczych ludzi, jak i dla ogółu; (…) On sam
jest sprawcą pomyślności i prawdziwej szczęśliwości tak dla
pojedynczych obywateli, jak dla państwa [Qp, 15].
Uznanie podległości wspólnot politycznych władzy Chrystusa nie jest
jednakowoż tylko prostą konstatacją, jako konieczny wynik
poprzedzającego ją rozumowania. Wikariusz Chrystusa nie opisuje tutaj
jakiegoś prawa natury tak nieodpartego, jak na przykład prawo
grawitacji, albowiem – jak już wiemy – źle zreflektowana, lecz zawsze
wolna, wola ludzka może (jest w stanie możności) temu panowaniu się
przeciwstawić lub je ignorować. Dlatego, Społeczne Królestwo jest w
encyklice prezentowane nie jako coś danego, lecz zadanego, jako
powinność nałożona na piastunów władzy doczesnej wraz z ich poddanymi.
Są oni wprost wezwani do publicznego okazywania swojego poddaństwa
Królowi Królów – pod rygorem utraty niezbędnego do sprawowania władzy
autorytetu oraz ryzyka umniejszenia dobra powierzonych ich pieczy
ojczyzn: Niechże więc rządcy państw nie wzbraniają się sami i wraz ze
swoim narodem oddać królestwu Chrystusowemu publicznych oznak czci i
posłuszeństwa, jeżeli pragną zachować nienaruszoną swą powagę i
przyczynić się do pomnożenia pomyślności swej ojczyzny [Qp, 15]. W
związku z tym Pius XI przywołuje też argument ze swojej poprzedniej
encykliki (Ubi arcano Dei) o groźbie zburzenia fundamentów władzy przez
zastąpienie zasady pochodzenia władzy od Boga demokratyczną antyzasadą
jej pochodzenia od ludzi; wskazuje tym samym niedwuznacznie na ścisłą
koherencję między ustrojową teorią i praktyką demokracji a religijnym i
politycznym ateizmem.
Papieska troska o oparcie władzy publicznej na zdrowej i mocnej – a
zatem transcendentnej, bo wszelka inna jest z natury krucha – opoce
wyraża się dalej w ukazywaniu wielorakich dobrodziejstw płynących dla
ludzi wszelkiego stanu z publicznego uznania królewskiej władzy
Chrystusa. Byłoby to przeniknięcie całego społeczeństwa sprawiedliwą
wolnością, ładem, zgodą i pokojem. Uderza jednak, że w sposób
szczególny i odrębnie papież uwydatnia korzyści płynące z tego dla
samych rządzących i utwierdzenia ich władzy. Na pierwszy miejscu
postawiony został tu -jakże zapomniany już w czasach pontyfikatu Piusa
XI i jakby wstydliwie ukrywany nawet w istniejących jeszcze monarchiach
– argument jaskrawo kontrastujący z powszechnie dominującym typem
racjonalności politycznej, odwołującej się już wyłącznie do (w znanej
typologii Maxa Webera) legitymizacji legalistycznej, jedynie
zrozumiałej w odczarowanym (Entzaberung) świecie. Papież albowiem nie
waha się odwołać do legitymizacji (też w sensie Weberowskim)
tradycyjnej, tj. do nadprzyrodzonego nimbu otaczającego konsekrowaną (i
w ten sposób partycypującą w królewskości Chrystusa) osobę panującego,
co wpływa też zbawiennie na poddanych: Albowiem jak królewska godność
Pana Naszego ludzką powagę książąt i władców przyobleka pewnym urokiem
religijnym, tak też uszlachetnia obowiązki i posłuszeństwo obywateli
[Qp, 16]. Nie chodzi tu jednak tylko o pewien urok, który sam w sobie
mógłby być – w złej wierze – rozumiany nie meta fizycznie, lecz
psychologicznie i subiektywnie (nawet jako rodzaj szlachetnego kłamstwa
czy pożytecznej ułudy, ułatwiającej rządzenie), lecz o wyraźny powrót
do najwznioślejszej idei teologiczno-politycznej Christianitas, to
znaczy Boskiego Wikariatu władcy doczesnego w jego ziemskim
królestwie, będącego zarazem warunkiem dobrego (i uświęconego)
rządzenia, zapewniającego realizację bonum commune: Jeżeli panujący i
prawowici przełożeni będą przekonani, że wykonują władzę nie tyle na
mocy prawa własnego, ile z rozkazu i w zastępstwie Boskiego Króla, to
niezawodnie święcie i mądrze używać będą swej władzy i będą mieć na
względzie dobro publiczne i godność ludzką poddanych, skoro wydawać
będą prawa i domagać się ich wypełnienia [Qp, 16]. Równie zbawiennym,
co pokój i ład społeczny, skutkiem tej sytuacji będzie w ocenie papieża
wyrobienie w obywatelach zdolności do rozróżniania pomiędzy słabością i
ułomnością konkretnych panujących i innych rządzących, jako ludzi
podobnych innym, a ich swoistym, nie-immanentnym statusem ziemskiego
imago Dei, imago Christi – skoro w nich [obywatel] będzie widział obraz i
powagę Chrystusa Boga i człowieka [Qp, 17]. W swoim wykładzie teologii
politycznej papież śmiało przypomina tedy nie tylko o Wikariacie
władcy, ale również o jego obowiązku bycia naśladowcą Chrystusa
(Christomimetes) oraz pośrednio nawiązuje do średniowiecznej teorii
dwóch aa/władcy (King’s Two Body): jednego, śmiertelnego, jak u
wszystkich ludzi; drugiego duchowego i niezniszczalnego.
Zostało już wykazane, że teologia polityczna Piusa XI wyklucza dwa
alternatywne do boskiego pochodzenia władzy – i oba sekularystyczne –
podejścia: demokratyczny koncept pochodzenia władzy od ludzi (vel
„ludu”) i statolatryczny koncept jej pochodzenia z prawa własnego
władcy (vel „państwa”). Trzeba zatem postawić kropkę nad i i
powiedzieć, że wyłożona w nauczaniu magisterialnym tego papieża
koncepcja Społecznego Królestwa Chrystusa, jeśli nawet nie
teoretycznie, to in concreto i w pełni, politycznie może być
wyartykułowana tylko w monarchicznej formae regiminis. Tylko w
monarchii bowiem pierwiastek nadprzyrodzony, dzięki konsekracji osoby
władcy, jest stanem metafizycznym, a nie jedynie socjologicznym faktem
(osobistej) charyzmy. Tylko monarcha może działać jako porucznik Boga,
ponieważ otrzymał swoją władzę też od ojca, a nie (jak republikański
prezydent) od ludu lub (jak dyktator) znikąd. Tylko w osobie monarchy
wreszcie może zaistnieć -oczywiście tylko na zasadzie metafizycznej
analogii, a nie bytowej identyczności z Chrystusem – hipostatyczne
zjednoczenie dwóch, natur: ułomnego, niewolnego od wad, człowieka i
obrazu Chrystusa. Taką konkluzję usprawiedliwia także częstsze
posługiwanie się przez Piusa XI nomenklaturą monarchiczną (zawsze i
wyłącznie obecną w języku eklezjalnym aż do nauczania bł. Piusa IX, lecz
nieomal zarzuconą przez Leona XIII, który mówiąc o boskim pochodzeniu
zazwyczaj używa neutralnej względem formy ustroju, formy władza lub
rządzący): władcy, książęta albo panujący, aniżeli ustrojowo neutralną. W
jednym wypadku pojawia się wyraźne rozróżnienie: władcy i inni rządcy
państw [Qp, 16], co sugeruje niedwuznacznie typowość formy
monarchicznej i uboczność lub fakultatywność formy republikańskiej. Co
więcej, już tylko termin królestwo (a nie, jak w innym miejscu: państwa i
królestwa) pojawia się jako polityczny kontekst (przywołujący na myśl
Dantego ideał Monarchia universalis) rozszerzania się królestwa
Chrystusowego na cały rodzaj ludzki: Co się zaś tyczy dobrodziejstw
zgody i pokoju, jest to pewną rzeczą, że im szerszym jest królestwo i
obejmuje cały ród ludzki [podkr. moje - JB], tym więcej ludzie stają się
świadomi tej łączności, która ich wzajem jednoczy [Qp, 17]. Można
zatem w uzasadniony sposób mówić przynajmniej o wyraźnej opcji
preferencyjnej dla monarchii w świetle ideału Społecznego Panowania
Chrystusa Króla.
Ważne konsekwencje polityczne niesie za sobą także ostatnia część
encykliki, w której papież wyłuszcza powody ustanowienia osobnego święta
Chrystusa Króla w kalendarzu liturgicznym. Postrzega bowiem w tym
dziele środek zaradczy na laicyzm, kładąc nacisk właśnie na
wielostopniową sekularyzację sfery publicznej: od zaprzeczenia
panowania Chrystusa nad wszystkimi narodami i odmówienia Kościołowi
otrzymanej od Chrystusa władzy nauczania ludzi, ustanawiania praw,
rządzenia narodami [Qp, 20], poprzez niegodziwe zrównywanie religii
katolickiej z innymi religiami, dalej poprzez poddawanie jej władzy
świeckiej, aż po próbę zastąpienia jej deistyczną religią naturalną lub w
ogóle ateizm państwowy. Pius XI wyraża nadzieję, że obchodzone odtąd
corocznie, uroczyście i publicznie święto Chrystusa Króla rychło
sprowadzi z powrotem społeczeństwo do Najukochańszego Zbawcy [Qp, 21].
Będzie ono wreszcie napomnieniem tak dla jednostek, jak dla władz i
rządzących, o obowiązku publicznego oddawania czci i słuchania
Chrystusa; przywiedzie im bowiem na myśl ów sąd ostateczny, na którym
Chrystus, nie tylko usunięty z życia publicznego, lecz także przez
wzgardę zlekceważony i zapoznany, bardzo surowo pomści tak wielkie
zniewagi, ponieważ godność Jego królewska tego się domaga, aby
wszystkie państwa tak w wydawaniu praw i w wymierzaniu sprawiedliwości,
jak też w wychowaniu młodzieży w zdrowej nauce i czystości obyczajów
zastosowały się do przykazań Bożych i zasad chrześcijańskich [Qp, 26].
Święto to ma zatem, jak widać, pełnić również rolę społeczno-politycznej
parenetyki, niejako zegara monarchów. Z tego powodu szczególnie
znaczące – także z uwagi na późniejsze losy tego święta, o czym dalej –
jest podane przez papieża uzasadnienie wyznaczenia terminu
uroczystości na ostatnią niedzielę października, tj. poprzedzającą
uroczystość Wszystkich Świętych: A do obchodzenia tego święta wydała
się najodpowiedniejsza spośród innych ostatnia niedziela października,
która prawie [podkr. moje - JB] zamyka okres roku kościelnego: w ten
sposób rozpamiętywanie w ciągu roku tajemnic życia Jezusa Chrystusa
zakończy się niejako i pomnoży świętem Chrystusa Króla i zanim [podkr.
moje -J. B] obchodzić będziemy chwałę Wszystkich Świętych, wysławiać i
głosić będziemy chwałę Tego, który tryumfuje we wszystkich Świętych i
wybranych [Qp, 25]. Nie należy odsuwać obchodzenia tego święta
całkowicie w sferę eschatologiczną, w którą rok liturgiczny przenosi po
uroczystości Wszystkich Świętych, lecz zakorzenić ją także mocno na
ziemi, w sferze społecznej właśnie. Chodzi przecież o to, aby Jezusa
Króla wyprowadzić z zacisza świętych przybytków, jak gdyby z ukrycia i
wiodąc Go w tryumfalnym pochodzie po ulicach miast (…) przywrócić [Mu]
wszystkie prawa królewskie [Qp, 23].
Komentarz filozoficzny
Spośród komentarzy, którymi opatrywano Quas primas, szczególnie wart
prezentacji zdaje nam się wywód północnoamerykańskiego (lecz związanego
z karlistowskim nurtem tradycjonalizmu hiszpańskiego) filozofa tomisty
-Fredericka D. Wilhelmsena (1923-1996), z tego między innymi powodu, że
z wielką subtelnością i głębią interpretacji potwierdza on nasze
własne, daleko mniej doskonale wyrażone w powyższym streszczeniu
intuicje. Komentarz ów, w swojej oryginalnej, hiszpańskiej wersji (pt.
Fi-losofia politica y teologia politica: a propósito de la Quas Primas)
został niedawno opublikowany jako czwarty i ostatni rozdział
pośmiertnego pierwodruku książki, zawierającej nadto zapis trzech
konferencji wygłoszonych przez autora w 1992 r. na Uniwersytecie
Papieskim Co-millas w Madrycie .
Nie zatrzymując się nad (skądinąd ważnym i ciekawym) wskazaniem przez
autora kontekstu powstania encykliki, tj. upadku ostatniej katolickiej
monarchii (Austro-Węgier), apogeum prześladowań religijnych w Meksyku i
początków faszyzmu, przejdziemy od razu do głównego wątku rozważań
filozofa chrześcijańskiego, inspirowanych encykliką Quas primas. To, co
uderza go najbardziej w związku z faktem proklamowania Chrystusa Królem,
to spostrzeżenie, że aczkolwiek w Starym Testamencie istnieje wiele
odniesień do Boga Ojca jako do Króla, w duchowości katolickiej nigdy
nie rozwinęło się specyficzne nabożeństwo tego rodzaju. We wszystkich
formach modlitwy mamy skłonność zwracania się do Niego, jako do „Ojca”,
lecz chociaż Ojciec jest rzeczywiście Królem w głębszym sensie,
historycznie rzecz ujmując ani pobożność ludowa, ani kościelna, nigdy
nie koncentrowały się na Jego Królewskość. Jako Króla czcimy Syna
Bożego, natomiast Bóg Ojciec nie ma w kulcie katolickim swojego święta!
Jest to rzecz dla filozofa chrześcijańskiego intrygująca, toteż domaga
się znalezienia wyjaśnienia.
W egzegezie Wilhelmsena jest ono następujące. Bóg Ojciec jest
prazasadą ( ) albo, inaczej mówiąc, początkiem (principio), podstawą
Trójcy Świętej, dlatego absolutnie nic nie otrzymuje (adquiere) ani nie
dziedziczy (hereda). Mistrz Wilhelmsena – św. Tomasz z Akwinu –
podkreślał zawsze, że żaden ojciec nie może być swoim własnym synem. W
relacjach konstytuujących Trójcę Świętą Bóg Ojciec jest wyłącznie
(solamente) Ojcem, a Syn Boży wyłącznie Synem. Natomiast w relacjach
panujących w rodzinach ludzkich ojcostwo jest tylko jedną z ról
przynależnych ojcom, jako ojcom swoich synów. Lecz przecież ludzcy
ojcowie sami są synami swoich ojców. Dlatego w ich wypadku relacja
ojcostwa jest związkiem przypadkowym (un relación accidental); w wypadku
Boga Ojca jest ona wszystkim, czym On jest (es todo lo que es). Tak
samo Syn Boży jest w tej relacji niczym więcej (nada mas), niż Synem
Swego Boskiego Ojca. Wszakże: Ten, który poznał Mnie, poznał i Ojca
Mojego (J 8, 19). W Drugiej Osobie Trójcy Świętej nie ma nic, czego by
nie było w Pierwszej, i w Pierwszej nie ma nic, czego by nie było w
Drugiej. Wszelako, Ojciec nie jest Synem, a Syn nie jest Ojcem.
Tak jak każdy syn dziedziczy po swoim ojcu, również Syn Boży dziedziczy
po Bogu Ojcu. W tym fakcie odkrywamy pierwszą z cech, która pozwala
nam proklamować Chrystusa Królem. Konfrontując ów fakt z materią
polityki, Wilhelmsen zauważa, że władza polityczna jest zawsze nabyta
albo delegowana. Nie wgłębiając się w szczegóły typów wspólnot
politycznych, możemy wszakże odkryć, że istnieją trzy sposoby uzyskania
panowania:
a) Władzę się dziedziczy (elpoder se hereda), kiedy syn króla
dziedziczy po swoim ojcu. Hiszpańska filozofia polityczna nazywa to
legitymizmem pochodzenia” (legitimi-dad de origen): jestem królem,
ponieważ mój ojciec był królem i ja to po nim odziedziczyłem. Owa zasada
dziedziczenia jest zawsze usprawiedliwiona wieloma względami
jurydycznymi. Jestem na przykład pierwszym w linii primogenitury; atoli
mógłbym być uznany za niezdolnego do sprawowania władzy z powodu
choroby, szaleństwa lub zdeprawowania moralnego. To, komu wówczas
przypadnie korona, nie jest spowite niejasnością ani wystawione na
przypadek, lecz zostało ustalone w prawach i skonkretyzowanych
warunkach. Korona może przejść na mojego młodszego brata, możliwe też,
że królewska linia sukcesyjna przypadnie kobiecie. Reguły sukcesji są
nieraz bardzo skomplikowane w systemach prawnych różnych narodów. W
każdym razie zawsze zasadą naczelną jest dziedziczenie panowania.
Rozumiemy teraz, dlaczego modlitwy kierowane do Boga Ojca tak rzadko
rozpamiętują Go jako Króla: Bóg Ojciec jako źródło (fuente) Trójcy
Świętej nie dziedziczy niczego, tymczasem my, po ludzku, Królewskość
łączymy z dziedziczeniem. Syn Boży natomiast dziedziczy po Swoim Ojcu –
acz nie w sensie podporządkowania. Przeto Wieczne Słowo (Verbum) Ojca
(Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo – J
1,1) jest już Królem, który dziedziczy jako Bóg (en cuanto Dios). A
ponieważ to Wieczne Słowo jest wcielonym Chrystusem, Jezusem z
Nazaretu, jest On Królem także jako człowiek. „Każde działanie Naszego
Pana jako człowieka odsyła do hipostatycznego zjednoczenia: Króla jako
Boga i Króla jako Człowieka (Rey en cuanto Dios, El es Rey en cuanto
Hombre). Dziedziczy On od Ojca całość stworzenia. Królestwo Chrystusa,
jak podkreślił Pius XI w Quas primas, należy do Niego tak samo jako dla
Boga, jak i jako dla Człowieka” .
b) Jednakowoż w rzeczywistości ludzkiej panowanie nie zawsze jest
dziedziczone po poprzednim królu, po ojcu. W materii ziemskiej istnieje
jeszcze jeden tytuł do panowania. Władza może być zdobyta przemocą
(violencia): nowy król zastępuje poprzedniego, detronizując go
(destronando-le). W takim wypadku nastaje również nowy porządek
polityczny, zastępujący poprzedni. Jeśli prześledzimy systemy
polityczne wszystkich państw, to w ich historii zawsze napotkamy co
najmniej jednokrotne zastąpienie jednego systemu przez drugi przemocą.
Co więcej, wygląda na to, że tytuł do panowania zdobyty przemocą
przewyższa tytuł odziedziczony: założyciel dynastii, biorąc władzę w
posiadanie mieczem, zdobywa dla swoich synów i wnuków prawo
dziedziczenia zawarte w jego zbrojnym zwycięstwie. Wilhelmsen ironizuje z
sentymentalistów, nauczających dzisiaj na uniwersytetach, którzy
wzdrygają się na myśl o takich rozwiązaniach i częstokroć próbują je
zaciemnić lub w ogóle zanegować. Lecz one były i są faktem. Przemoc
jest źródłem każdego porządku politycznego, jaki możemy zidentyfikować w
historii ludzkości.
Autor tych rozważań idzie jeszcze krok dalej, bulwersując zapewne
sentymentalistów rozplenionych dziś także w teologii czy po prostu w
duszpasterstwie. Przypomina albowiem, że Pan Nasz Jezus Chrystus także
jest Królem uprawnionym do stosowania siły (Rey con el de-recho de la
fuerza). Pobił On siły ciemności i obalił Szatana. Zdobył dla nas
zbawienie przez Krzyż. Ów Święty Krzyż, na którym wisiał i który pokonał
przez Swoje Zmartwychwstanie, jest również znakiem zwycięstwa i
pokonania świata diabelskiego. Tak samo jak królowie ludzcy mogą
zostać królami poprzez podbój, Chrystus został Królem podbijając świat.
Jeślibyśmy poszukiwali paradygmatu króla wojownika (el rey guer-rero),
to jego kwintesencję znaleźlibyśmy w Naszym Panu, w jego zwycięstwie nad
śmiercią Krzyża [podkr. moje - J. B. ]. Wilhelmsen przypomina w tym
miejscu znany aforyzm G. K. Chestertona o formie krzyża jako formie
miecza. I dodaje, że król wojownik jest figurą występującą w
literaturze i sztuce Zachodu od epoki germańskich najazdów na
rozkładający się Rzym pomiędzy IV a V w. Do wyobrażenia Chrystusa jako
Króla Wojownika mógł odwołać się ów frankijski wódz (i król swojego
własnego ludu) Chlodwig, który – usłyszawszy po raz pierwszy historię
Naszego Pana i Jego Ukrzyżowania -wykrzyknął: Ach, gdybym ja tam był
wraz z moimi Frankami! Oto jak król zwraca się do Króla – komentuje z
wyraźnym uznaniem Wilhelmsen. O wojowniczym i zdobywczym wymiarze
ekspansji Wiary w świecie świadczy także militarna struktura niektórych
zakonów, choćby jezuitów, zwłaszcza u ich początku wraz ze św. Ignacym
Loyolą. Chodzi tu jednak oczywiście zawsze o podbijanie świata nie dla
siebie, lecz dla Chrystusa, dla Jego łaski i dla zbawienia, które tylko
On daje.
c) Wilhelmsen zauważa nadto, że we wczesnym średniowieczu przenikały
się ze sobą dwie koncepcje królewskości (realeza): germański wizerunek
króla podczas bitwy (rey en la batalia) ze starszym, biblijnym
wyobrażeniem króla jako mędrca (hombre sabió). Archetypowym przykładem
jest tu oczywiście król Salomon, wymierzający sprawiedliwość swojemu
ludowi. Dochodzimy w ten sposób do trzeciego tytułu panowania: Człowiek
może być wybrany na króla (ser elegido rey) nie z racji dziedziczenia
ani z racji podboju, lecz dlatego, że został rozpoznany w swojej
mądrości (sabiduria) [podkr. moje - J.B.]” . Ten (elekcyjny) tryb
ustanowienia władcy wypływa ze spontanicznego uznania, że ów człowiek –
wywodzący się z ludu – godzien jest być królem, ponieważ jest
najmądrzejszy i najbardziej sprawiedliwy . Zostaje on powołany (Hamado)
nie tyle do stanowienia praw, lecz aby mądrze interpretować te prawa,
które już istnieją w danej wspólnocie.
W tym aspekcie jednakże istnieje zasadnicza różnica, z metafizycznego
punktu widzenia, pomiędzy królewskością Chrystusa a jakiegokolwiek króla
ziemskiego. W odróżnieniu od zwykłego człowieka mądrego, wyniesionego
do władzy, w Naszym Panu nie istnieje żadna prawda ani mądrość, która
byłaby uzyskana w drodze studiów czy ćwiczenia się w cnotach. To On sam
jest Drogą, Prawdą i Życiem (J 14, 6) w swojej istocie (esencia), jako
inkarna-cja całej Prawdy i całej Mądrości. Lecz stwierdzenie to musi być
subtelnie doprecyzowane. Jako Bóg Chrystus jest Mądrością Ojca; jako
Człowiek zna On całą Prawdę i Mądrość, którą – znów jako Bóg – JEST ON
SAM, jak mówi św. Paweł w Liście do Kolosan (Kol 1, 12-18).
Jak zatem widzimy, w historii ludzkości odkryte zostały trzy tytuły do
panowania: dziedziczenie, siła i mądrość. Wydaje się – mówi Wilhelmsen –
że nie istnieje czwarty sposób zostania królem. Przypuszczenie to
znajduje potwierdzenie w analizie historycznej i filozoficznej. Na
przykład jurysprudencja hiszpańska, sięgająca epoki Królestwa
Toledańskiego Wizygotów oraz pism św. Izydora z Sewilli, rozróżniała dwa
zasadnicze (oraz wzajemnie się uzupełniające) typy legitymizacji
politycznej: wspomniany już legitymizm pochodzenia oraz legitymizm
pełnienia (legitimidad de ejercicio), to znaczy: skąd pochodzi władza i
jak jest ona wykonywana.
Sednem powyższego wywodu jest stwierdzenie, że wszystkie te trzy
tytuły królewskości i oba rodzaje prawowitości zostały potwierdzone w
najbardziej wysublimowanej i wspaniałej formie w panowaniu Chrystusa
Króla. Pochodzenie (origen) Królestwa Naszego Pana istnieje w Nim
samym, otrzymane od Jego Ojca, zaś w sensie ludzkim Jego genealogia
sięga Domu Dawidowego. Wykonywanie (ejercicio) Jego władzy jest tożsame z
Jego Mądrością. A zatem Chrystus jest Królem Królów (Rey de Reyes) i
Panem Stworzenia (Senor de la Creación). Swój tytuł odziedziczył od
Ojca; zdobył go na Krzyżu poprzez zwycięstwo nad Szatanem; został
rozpoznany w Swojej królewskości ze względu na nieskończoną Mądrość i
Dobroć (Bondad).
W swoich rozważaniach Wilhelmsen rozwija także podniesiony w Quas
primas wątek niesprzeczności pomiędzy duchowym (nadprzyrodzonym) a
społecznym (doczesnym) wymiarem królowania Chrystusa. Zdanie z Ewangelii
Janowej: Królestwo Moje nie jest z tego świata (J 18, 36) nie znaczy,
że On króluje i rządzi tylko w wieczności, poza czasem. Oznacza to
naprawdę, że Pan Nasz nie miał zamiaru ustanawiać porządku
teokratycznego (politica teocratica) na ziemi, kierowanego bezpośrednio
przez Niego”. Zgodnie z tą intencją Swojego Boskiego Założyciela
Kościół zawsze uznawał różnicę pomiędzy władzą duchową (el poder
espiritual) a doczesną (temporal). Celem (finalidad) władzy duchowej
Kościoła jest prowadzić ludzi do zbawienia. Celem rządów ludzkich (el
gobierno humano) jest prowadzić ludzi do szczęścia doczesnego (felicidad
temporal), w tej mierze, w jakiej jest ono na tym padole osiągalne. W
każdym razie, Kościół nie jest porządkiem politycznym (el orden
politico), a ład polityczny nie jest Kościołem . Jednakowoż – i to
właśnie jest sednem właściwej relacji obu „mieczy”: duchowego i
świeckiego – ład polityczny musi być poruszony (animado) i ożywiony
(vivifi-cado) zasadami moralnymi głoszonymi przez Kościół, którego
Głową (Cabeza) jest Chrystus. Takie ujęcie, znamienne dla całej
Tradycji katolickiej, wyklucza – jako jawną herezję – całkowity rozdział
Kościoła od państwa, oznaczający sekularyzację polityki i wygnanie
Chrystusa z przestrzeni publicznej. U podstaw tego (laicystycznego)
modelu ustrojowego leży intelektualny błąd, przed którym ostrzegał już
Akwinata, pomieszania rozdziału (separacióń) z odróżnieniem
(distinción), skutkujący błędną metafizyką. W rzeczywistości można i
trzeba odróżnić istotę od istnienia, ciało od duszy, politykę od wiary,
ale nie należy ich rozdzielać. Ciało i dusza są różne, ale
nierozdzielne aż do śmierci. Mężczyzna i kobieta różnią się bez
wątpienia od siebie, ale stanowią jedność w małżeństwie. Na tej samej
zasadzie Kościół i państwo są różne w swoich celach i funkcjach, ale
nie powinny być odseparowane. Rozdzielanie jakichkolwiek bytów różnych,
lecz kompatybilnych, może być przyrównane do cięcia ostrzem miecza,
skutkującego rozpadem na dwie oddzielne części. Odróżnianie natomiast
jest rozpoznaniem (reconocimientó) odmienności ról i funkcji, tworzących
jednak wspólnie jedność (unidad).
Płynie stąd wniosek, że panowanie Chrystusa jest absolutnie powszechne
i musi być uznane przez każdy porządek polityczny. Zachodzi atoli
kardynalna różnica w sposobie rozpoznawania i uznawania królowania
Chrystusa pomiędzy epoką średniowiecznej Christianitas a czasami
nowożytnymi od Reformacji protestanckiej, a zwłaszcza Rewolucji
Francuskiej. Jako że cały ustrój zachodnioeuropejskiego średniowiecza
został ustanowiony na fundamencie Jego Prawa i Jego Rządu (Su Ley y Su
Gobiernó), nie zachodziła naonczas potrzeba specjalnego podkreślania
obowiązywalności tego, co przenika i działa w całym społeczeństwie. A
zatem żaden średniowieczny władca nawet nie rozważał potrzeby formalnego
uznania swojego poddaństwa w stosunku do Królestwa Chrystusa, gdyż
było to i dla niego, i dla wszystkich jego poddanych oczywistością dnia
codziennego. Sytuacja uległa diametralnej zmianie po nastaniu
religijnej rewolucji protestantyzmu i politycznej rewolucji 1789 r.,
zwracającej się w pierwszym rzędzie przeciwko katolickiemu Rzymowi. Od
tego czasu formalne oznajmienie, że społeczeństwo (sociedad) musi być
rządzone przez zasady chrześcijańskie oraz, że rozpoznaje ono
wcześniejsze od własnego prawa pozytywnego prawo naturalne (la ley
natural) i jego Boskiego Autora, stało się psychologiczną i polityczną
koniecznością. W sposób szczególnie przejmujący, podkreśla Wilhelmsen,
konieczność tę wyrazili w naszych czasach heroiczni obrońcy Królestwa
Chrystusa, ginący męczeńską śmiercią z rąk komunistycznych bądź
masońskich prześladowców wiary: meksykańscy cristeros, hiszpańscy kar
liści, kubańscy kontrrewolucjoniści.
Ostatni argument za obowiązywaniem prawdy religijnej o Społecznym
Panowaniu Chrystusa Króla w każdym ustroju politycznym Wilhelmsen
zaczerpnął od karlistowskiego filozofa prawa i państwa Alvaro d’Orsa
(1915-2004). Rozważania d’Orsa koncentrują się wokół dwóch
fundamentalnych aspektów ludzkiej egzystencji: Władzy (Poder), branej
jako moc, siła, potęga w sensie fizycznym (potestas), oraz Autorytetu
(Autoridad), pojętego jako atrybut władzy, zawierający w sobie
rozkazodawczą moc sprawczą, transcendentną w stosunku do samej siły
przymusu, i przez to właśnie – ze względu na swoją moralną powagę
(auctoritas) – nieodpartą. Autorytet mówi prawdę (verdad) tym, którzy
powinni ją poznać. Na przykład mechanik, do którego przyprowadzam mój
samochód, w którym coś się zepsuło, ma autorytet w kwestii wyjaśnienia
przyczyny usterki i jej naprawienia; lekarz, którego prosi o poradę
cierpiący pacjent, ma autorytet w przedmiocie znajomości ludzkiego
ciała; analogicznie spowiednik posiada autorytet w zakresie życia
moralnego swojego penitenta, wyznającego upadki swojej duszy. Do istoty
Autorytetu należy zatem to, że on zawsze odpowiada (responde), natomiast
Władza zawsze pyta (pregunta). Inaczej mówiąc, Władza zawsze działa
(actua) i stawia Autorytetowi pytania – teoretyczne lub praktyczne, zaś
Autorytet zawsze reaguje(reacciona), udzielając wyjaśnień. Władza,
która nie słucha Autorytetu, staje się ślepa (ciegó), z kolei
Autorytet, pozbawiony posłuchu, istnieje wprawdzie nadal (bo, jako siła
moralna, nie podlega anihilacji), lecz staje się bezużyteczny (inutil).
Dramat duchowy naszych czasów, epoki sekularyzacji, polega na tym, ze
Władza przestała stawiać Autorytetowi pytania, ponieważ sama sobie
przyznała nie tylko moc fizyczną, lecz również autorytet moralny i
poznawczy. Do epoki renesansu tożsamość Władzy z Autorytetem
postrzegano tylko w Bogu, którego Byt jest prosty i niezłożony: Jego
Autorytet jest Jego Władzą. Natomiast w odniesieniu do spraw ludzkich
średniowiecze starannie odróżniało Władzę od Autorytetu, jedynie jej
przydanego, nie zaś należącego do jej natury. U schyłku renesansu
jednak narodziło się zlaicyzowane państwo nowoczesne (el moderno Estado
laicista), które przyznało sobie pełnię Władzy i pełnię Autorytetu we
wszystkich aspektach życia. Oznacza to, że nowoczesne państwo laickie
dokonało (samo) ubóstwienia (divinización). Odtąd to nie prawo moralne
(Autorytet), lecz państwo (Władza) decyduje, co jest dobrem, a co złem.
Jeżeli państwo zabroni aborcji, to będzie ona złem, jeżeli jednak ją
dozwoli, to będzie ona dobrem . Tożsamość Władzy i Autorytetu, właściwa
jedynie Bogu w niezłożoności Bytu boskiego, została teraz przeniesiona
na politykę przez ludzi, którzy chcieliby być jak bogowie (querrian ser
Dios).
Jedyną właściwą odpowiedzią na ten przerażający stan kryzysu jest
potwierdzenie na nowo panowania Chrystusa, któremu przynależne
(otorgados) są cała Władza i cały Autorytet w niebie i na ziemi. Jeśliby
dzisiaj – zaznacza Wilhelmsen – Jego Suwerenność (Soberania) została
uznana publicznie, zniknęłaby wszelka tyrania, rozkwitłby na nowo zmysł
moralny, a wolny człowiek kroczyłby prostą drogą pod osłoną swojego
Króla.
Największe nie-zdarzenie w historii Kościoła
Plejada czołowych teologów, myślicieli i publicystów katolickich jest
zgodna w opinii, że przesłanie encykliki Quas primas zostało zignorowane
nie tylko (co nie dziwi) w świecie niekatolickim, ale również przez
narody nominalnie katolickie i ich elity. Co więcej, z wyraźnym
zakłopotaniem przyjęły ją nawet szerokie kręgi katolickiego
duchowieństwa, także część hierarchii, dążąca do ułożenia jakiegoś
modus vivendi ze zlaicyzowanym państwem nowoczesnym, najdalsza zaś od
myśli stawiania wspólnocie politycznej jakichkolwiek wymogów odnośnie do
kultu publicznego religio vera. Sławny szkocki konwertyta Ha-mish
Frazer (1913-1986) nazwał nawet z tego powodu (w lutowym numerze
wydawanego przez siebie pisma Appro-aches z 1976 r.) Quas primas
największym nie-zdarzeniem w historii Kościoła, a w konsekwencji –
największą porażką w całej Jego historii.
Jak trafnie zauważył inny konwertyta – niedawno zmarły animator
tradycjonalistycznego ruchu Una Voce Internationalis, Walijczyk Michael
Davies (1936-2004) – Pius XI napotkał mur obojętności dlatego, że kiedy
ogłosił swoją encyklikę, Chrystus Król był już zdetronizowany w całej
Christianitas. W wymownym porównaniu Davies przytacza nieco późniejszą
diagnozę aktualnego stanu Christianitas, autorstwa wielkiego historyka
kultury (również konwertyty) Christophera Dawsona (1889-1970), który w
październiku 1941 r. na łamach „The Dublin Review” pisał: Kultura,
która jest efektem tego procesu [sekularyzacji Christianitas - JB],
kultura liberalnego wieku XIX, zachodniej demokracji, może być nazwana
postchrześcijańską, tzn. została ona zbudowana na chrześcijańskich
podstawach i chrześcijańskich wartościach, lecz została oderwana od
organicznej jedności z chrześcijańską wiarą i pobożnością. Zdaniem
Daviesa Pius XI wyprzedził o kilkanaście lat diagnozę Dawsona,
wskazując w pierwszym akapicie swojej encykliki, że nawałnica zła we
współczesnym świecie jest skutkiem wykluczenia nieomal wszędzie Jezusa
Chrystusa z życia osobistego, społecznego i politycznego.
O ile w chwili promulgowania encykliki najbardziej typową reakcją na
nią było wstrzemięźliwe zakłopotanie, o tyle później, w czasie Soboru
Watykańskiego II i w czasach posoborowych, było jeszcze gorzej.
Nauczanie Piusa XI zostało wówczas de facto podważone, szczególnie
soborową deklaracją o wolności religijnej Dignitatis humanae.
Dostosowanie w niej doktryny do praktyki państwa liberalnego wraz z
jego specyficznymi, świeckimi „dogmatami” praw człowieka jest przede
wszystkim zlekceważeniem tradycyjnej doktryny tolerancji, bazującej na
klasycznym rozróżnieniu pomiędzy dozwoloną w pewnych okolicznościach i
pod pewnymi warunkami tolerancją dla błądzących a niemożnością
tolerowania samego błędu oraz przyznawania mu takich samych praw jak
prawdzie. Tymczasem o tym, iż tych samych (…) praw, które przedmiotowo
przynależą prawdzie, nie można przyznać błędowi, w konsekwencji zaś –
że Wolność myśli i sumienia ma więc istotną granicę, a jest nią
prawdziwość Bożego Objawienia – nauczał jeszcze papież Pius XII w
encyklice Ecco che gia un anno z 6 października 1946 r. Tolerowanie
błędu wynika zawsze z pobudek praktycznych (pragnienia uniknięcia
większego zła lub zachowania jakiegoś innego dobra) i w niczym nie
narusza zasady, że państwo ma prawo ograniczać herezję, co z kolei nie
oznacza, że ma ono zawsze obowiązek poskramiania błędu. Jednak Leon
XIII zauważał, że im się więcej złego w państwie koniecznie tolerować
musi, tym więcej oddala się tego rodzaju państwo od doskonałości. Jak
konkludował, po przestudiowaniu kwestii tolerancji na przestrzeni
dziejów, jeden z największych eklezjologów w historii Kościoła, Louis
kard. Billot: Obowiązkiem państwa jest zakazać fałszywych religii,
chyba że ich tolerowanie stanowi absolutną konieczność.
Jednym z najbardziej wymownych znaków reinterpretacji tradycyjnego
nauczania Kościoła w tej kwestii było przeniesienie ustanowionego przez
Piusa XI Święta Chrystusa Króla z ostatniej niedzieli października na
sam koniec roku liturgicznego (w listopadzie) . Jak pamiętamy, wybranie
przez Piusa XI terminu październikowego, przed uroczystością Wszystkich
Świętych, było krokiem głęboko przemyślanym. Chodziło w tym o wyraźne
podkreślenia społecznego właśnie, doczesnego wymiaru Królowania
Chrystusa. Za decyzją o przeniesieniu terminu obchodzenia tego święta
też z pewnością stał jakiś zamysł. Jak wiadomo, w październiku rok
liturgiczny jeszcze się nie kończy, pozostają trzy albo cztery
niedziele. To oznacza władanie Chrystusa nad czasem, nad ludźmi i nad
wszystkimi narodami. Przeniesienie święta Chrystusa Króla na koniec
roku liturgicznego oznacza, że będzie On królował dopiero przy końcu
czasu. Do tego samego wniosku doszedł prof. J.P.M. van der Ploeg OP,
który swój artykuł w „Christian Order” z października 1979 r. puentował
następująco: Uprzednio obchodzono tę Uroczystość w ostatnią niedzielę
października, tuż przed Uroczystością Wszystkich Świętych; obecnie
obchodzi się ją pod koniec roku kościelnego, aby zaznaczyć jej
„eschatologiczne „znaczenie. Chrystus będzie Królem Świata na końcu
czasów.
Aby rozświetlić promykiem chrześcijańskiej nadziei tragiczny obraz
dewastacji zdechrystianizowanej wspólnoty politycznej, przywołajmy raz
jeszcze świadectwo nieustraszonego bojownika nauki Chrystusa – Michaela
Daviesa. Wskazywał on, że jeśli sytuacja jest tak zła, to walkę o
przywrócenie Królowania Społecznego Naszego Pana, o ustanowienie Pax
Christi in Regno Christi, musi podjąć sam laikat. Do tej walki można i
trzeba mobilizować wszystkich ludzi dobrej woli, nawet niekatolików,
gdyż są przecież protestanci czy żydzi nie godzący się, tak samo jak my,
na przykład z ustawodawstwem proaborcyjnym czy prohomoseksualnym.
Jednakowoż przede wszystkim – zauważa Davies – musimy walczyć (…) o
liturgię, w której Pan Nasz jest wyraźnie ukazany jako nasz Król, a
jest to tradycyjna Msza Rytu Rzymskiego, Msza Trydencka. Liturgia Mszy
tradycyjnej jest skupiona na Bogu, natomiast Nowa Msza skupia się na
wspólnocie. Królowanie Chrystusa Króla nie może być przywrócone, dopóki
nie stanie się On na nowo centrum naszego życia.
W przeciwieństwie do niezapomnianego autora tego apelu doczekaliśmy
dnia, w którym Ojciec Święty Benedykt XVI „uwolnił” klasyczny ryt
rzymski swoim motu proprio Sum-morum Pontificum. Pierwszy warunek
odnowy: przywrócenie zgodności między lex orandi & lex credendi
został tym samym spełniony. Od nas teraz, od naszego sensus catholi-cus i
od woli dzielenia się tym skarbem Tradycji ze wszystkimi katolikami,
zależy, czy kiedykolwiek zdołamy doprowadzić do reintronizacji
Chrystusa Króla w naszych wspólnotach – również politycznych; do tego,
aby On Panował. Bo On musi panować: Oportet illud regnare.
prof. dr hab. Jacek Bartyzel
Źródło: Nowy Przegląd Wszechpolski, nr 9-10/2007
http://aniol-ave.blogspot.com/